niedziela, 25 marca 2018

Pamiętasz?

Część pierwsza ;)


Pamiętasz?


    Kiedyś czas był łatwiejszy. Wstawałam rano, robiłam makijaż, śniadanie połykane w pośpiechu przed pracą.  A teraz? Wszystko jest inaczej.

    Przecieram zmęczoną twarz. Zmywam z siebie trudy dnia, ale wiem też, że to nie wystarczy. Chcę położyć się koło niego, może nawet przytulić, ale nie mogę. Nie potrafię ot tak zapomnieć o tych paskudnych, obraźliwych słowach, którymi się uraczyliśmy w przypływie chwili. Wciąż mam przed oczami jego twarz i pogardę, której nie sposób pomylić z niczym innym. Oddaliliśmy się, to fakt.
 Początki, jak zawsze były gorące. Nie opuszczaliśmy łóżka przez kilka tygodni. Nie widzieliśmy po za sobą świata przez blisko dwie dekady. Ale teraz już z tym koniec. Chcę zostawić mojego towarzysza. Chcę...zniknąć.
 
   Mam farta w życiu. Cudowny mężczyzna, który mnie kocha. Jeden z tych typów, którego poznajesz i wiesz, że to to. Tyle, że nie. Okłamywałam siebie przez kilka miesięcy. Co powiedzą rodzice, różnica wieku, status krwi...bzdury! Wystarczyło, że spojrzałam w jego oczy i już wiedziałam, że kolejne 30 dni będzie odlotem w kosmos. Niewinny flirt na spotkaniach Zakonu, później kilka spacerów w świetle księżyca i wpadłam. Wszystko było jak sen. Nim się obejrzałam zamieszkaliśmy razem. Stałam przed trójką najlepszych przyjaciół i oznajmiałam im, że kogoś mam.
Czy byli zaskoczeni? Może na początku myśleli, że żartuje? Nie. Wszyscy zapewniali mnie, że zasługuje na szczęście, i to tak gorliwie, że sama zaczęłam w to wierzyć. Nie naciskali. Mojego ukochanego " poznali " dopiero w pół - rocznicę naszej pierwszej randki. Postanowiłam ugotować kolację dla pięciu osób. Powiedzieć, że to była katastrofa, to za mało. Harry wyszedł już po pierwszych drinkach. Ron podążył za nim niczym wierny pies, a Ginny? Została, ale tylko dlatego, żeby móc mnie pełnoprawnie opieprzyć bez świadków. Mówiła długo i zawile i choć może z częścią zarzutów się zgadzałam, tak po prostu dla buntu kazałam jej spadać na drzewo.
  Dlaczego tak bardzo nie zgadzali się z moim życiowym wyborem? A może powinnam powiedzieć z naszym życiowym wyborem? Widzicie....oni znali nas oboje. Moim pierwszym poważnym facetem był Bill Weasley. Wiem co sobie myślicie. Jak mogłam rozbić jego związek z Fleur... Jak śmiałam stanąć na ich drodze do szczęścia...Może i tak było, ale głównie to wcale nie było tak. Kiedy zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem to wręcz niemożliwe dla mnie było nie kochać go. Pewnego dnia obudziłam się z  myślą " pocałuje Billa Weasley' a " wycisnę z jego gardła jęk rozkoszy. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale on pragnął tego samego. Po kilku randkach nie widzieliśmy świata poza sobą. Razem mogliśmy wszystko,  a jedyne czego się baliśmy, to powiedzieć naszym przyjaciołom i jego rodzeństwu, że sprawa z Fleur jest skończona. Kiedy jednak to się wydało, obojgu nam ulżyło. Jedyną osobą, która w pełni wspierała nasze początki, była Pani Weasley, ale myślę, że to dlatego, że każdy byłby lepszy niż Fleur.

     Wiele wiele wody musiało upłynąć, a jeszcze więcej ognistej, nim nasze otoczenie pogodziło się z tym związkiem. Wbrew pozorom jeszcze bardziej mnie to nakręcało i sprawiało, że jeszcze bardziej doceniałam to, że jednak dajemy radę, że chce nam się w to pakować.
I tak pakowaliśmy się niezmiennie wiele lat. Bez ślubu i zbędnych zobowiązań. Nie potrzebowaliśmy ich nigdy, bo uczucie jakie nas połączyło nie słabło i nie wypalało się mimo lat i mimo różnic. A przynajmniej tak myślałam. Potrzebowałam kilku tygodni i jednej słodko-gorzkiej nocy by sobie to uświadomić.
Bill niezmiennie pracował w Gringocie i jak co czwartek umówiliśmy się na obiad na mieście, drinka na Pokątnej i jakieś szybkie zakupy. Ponieważ jednak dziś skończyłam wcześniej, postanowiłam odwiedzić go w pracy, zrobić niespodziankę.
    Weszłam przez ogromne zdobione drzwi i od razu poczułam gęsią skórkę na ciele. To miejsce zawsze tak na mnie działało. Nie bałam się, ale od razu nawiedzały mnie wspomnienia i to dziwne uczucie, że nawet najlepiej strzeżony skarbiec da się sforsować. No i oczywiście gobliny. Paskudy, które mają tak wspaniałe charaktery jak i wygląd. Nie należę do rasistek, ale gdybym miała wskazać jedną magiczną społeczność, której nie darzę sympatią, to na pewno byłyby to gobliny. Stanęłam z boku, usiłując nie dać po sobie poznać jaki to miejsce wywołuje we mnie dyskomfort. Już zaczęłam żałować, że w ogóle tu przyszłam.
      Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się lekko w lewo i serce dosłownie przestało mi bić. Nie miałam z nim styczności od wojny. Nic się nie zmienił. Tak samo ponury, może trochę tęższy niż zapamiętałam, ale akurat przy jego budowie powodowało to, że wreszcie nie wyglądał jak kościotrup. Cera, której jakość jak zawsze pozostawała wiele do życzenia, przydługie włosy i piękne głębokie oczy. Wszystko było na miejscu, a ja przeklęłam w duchu, bo poczułam, że wbrew sobie oblewam się rumieńcem. Kto by pomyślał, że po tylu latach będzie na mnie działał. Zmówiłam krótką modlitwę o to by nie podszedł i nie zaczął zwyczajowej pogawędki, ale nim zdążyłam pomyśleć kolejne błaganie, jedno z przejść otworzyło się i ujrzałam Billa. Mój wysoki, przystojny ukochany od razu rozpromienił się na mój widok i rozłożył ramiona by mnie przytulić. Po sekundzie dostrzegł mojego obserwatora, a jego uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył, choć oczy nabrały czujności. Ignorując moje przerażone spojrzenie objął mnie i poprowadził niestety, w stronę Severusa Snape' a. Uścisnęli sobie dłonie jak równy z równym, a jego baczne spojrzenie dosłownie mnie paliło. Mój partner zaproponował nauczycielowi dołączenie do nas na drinka i oczywiście usłyszał tylko pomruk zgody. Przez całą drogę, która dla mnie ciągnęła się w nieskończoność panowie rozmawiali, wywnioskowałam, że pozostają w dość bliskich stosunkach, co mnie zdziwiło bo Bill nigdy o nim nie wspominał.
Usiedliśmy przy okrągłym stoliku, Bill obok mnie, Severus, prawie że na przeciwko. Pierwszego drinka wychyliłam na uspokojenie nerwów. Żaden z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi, ale o ile w przypadku Billa wiedziałam, że jego prostolinijność zakłada, że świat jest piękny, prawy i szczery, tak byłam pewna, ze Mistrz Eliksirów doskonale zdaje sobie sprawę ze stanu w jaki mnie wpędził, jak i że śledzi każdy mój najmniejszy ruch. W końcu postanowiłam się przełamać i zapytałam go o Hogwart. Bezpieczny, ukochany, najwspanialszy dom. Od razu tego pożałowałam. Skupił na mnie swoje spojrzenie. Ale żebyście wiedzieli jak on to robi! Tak jakby na świecie nie było już żadnej innej osoby. Tylko ja i on. Pieprzyć cały świat. Myślałam, że tamto uczucie już nigdy do mnie nie wróci, a tu niespodzianka. Wystarczyło, by nasze oczy spotkały się na kilka sekund i znów mam 18 lat, znów pocę się nad jakiś esejem by mu zaimponować, a on w nagrodę doprowadza mnie do szału swoim  niezdecydowaniem. Smarkula jaką byłam wtedy grała w jego gry, bo nie wiedziała, że nie musi, że są na świecie porządni faceci, wystarczy poczekać, aż dojrzeją i docenią wartość prawdziwej kobiety. Nie -  Hermiona nastolatka musiała go mieć, choćby nie wiem co i choć długo tego żałowała - dopięła swego.
Obrazy przelatywały mi  przed oczami, gdy udawałam, że słucham jego wspaniałego głosu oznajmiającego, że powinnam kiedyś wpaść i obejrzeć nową pracownie eliksirów. Jasne, bo przecież zupełnie bez powodu nie odzywamy się do siebie dwadzieścia lat nie? Pewnie Snape, już biegnę, może od razu rozłożę przed tobą nogi, na tym stole? Gdy tylko ta myśl pojawiła się w mojej głowie, poczułam ogromne gorąco, a jego źrenice zwęziły się, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Nie podejrzewałam go o taką bezczelność, ale dla pewności przerwałam kontakt wzrokowy. Nie miało to zresztą znaczenia. Severus był zamkniętym dawno rozdziałem. Choćbym go nie wiem jak kochała, zamkniętym pozostawał.
  Przeprosiłam mężczyzn i wyszłam by ochłonąć. W toalecie z przerażeniem odkryłam, że samo siedzenie z nim przy jednym stole mnie podnieciło. Postanowiłam, że pożegnam się i wrócę do domu. Podeszłam do stolika, przy którym na złość siedział tylko nauczyciel. Starałam się nie patrzeć na niego, usiadłam i od razu sięgnęłam po szklankę, która o mało nie upadła, gdy poczułam jego zimne palce zaciskające się na moim nadgarstku. Uśmiechnął się delikatnie i zmusił bym na niego spojrzała.
- Twój puls szaleje, czy mnie się wydaje, czy nadal na ciebie działam? - Skurczybyk wie za dużo. Próbowałam się podnieść, ale moja wewnętrzna gryfonka nakazała mi zostać i nie dać się pokonać głupiej fizyczności. Dotknęłam jego dłoni, próbując się uwolnić, ale wykorzystał to by pogładzić mnie, wywołując dreszcz przyjemności. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego, odwołując się do tego przyzwoitego faceta, którym kiedyś był. Aż za bardzo.
- Severusie, proszę. Nie jesteśmy tu sami - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- A gdybyśmy byli to co? - Uniósł brew i spojrzał na mnie uważnie.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Mam nadzieję, że to samo co ja - przejechał palcem po moim przedramieniu. Mój puls przyspieszył.
Desperacko starałam się robić dobrą minę do złej gry, ale jedyne co widziałam i co miałam w głowie to jego twarz, kiedy oznajmiał mi, że nie możemy jednak być razem. Kiedy odchodził,  a zaraz potem wracał bo tak naprawdę nie potrafił żyć beze mnie. Aż w końcu odszedł i zostawił po sobie pustkę, którą dopiero Bill był  w stanie wypełnić. Posklejać i naprawić. Ale to Severus...
- Hej, co się dzieje? - Mój ukochany wybrał idealny moment, aby dołączyć do nas. Pocałowałam go w policzek, modląc się aby nie poczuł mojego urywanego oddechu. Pogładziłam go po ramieniu w identycznym geście jakiego przed chwilą doświadczyłam, ale w moim dotyku nie było ognia i pożądania, tylko miłość.
W tamtej chwili po raz pierwszy dotarło do mnie, że moje uczucie do Billa było tak silne i mocne jak pozwalałam mu być. Zrozumiałam też, że muszę na nowo pozbyć się Severusa z mojej głowy, albo wszyscy będziemy cierpieć. Podobno pierwsza miłość bywa najsilniejsza. A słyszał ktoś, by dwadzieścia lat kochać tego samego człowieka i udawać, że tak nie jest? Tłumić to wszystko, byle tylko mieć siłę wstać z łóżka? Ja też nie, ale w tamtej chwili właśnie tak się poczułam. Była to tylko sekunda i zaraz minęła, ale pozostawiła niesmak i obrzydzenie.

    Nie pamiętam jaką wymówkę podałam ani jak w końcu udało mi się odciągnąć Weasley'a od stolika, ale pozwoliłam sobie na chwilę słabości dopiero pod prysznicem. Albo raczej na dwie chwile słabości. Pierwsza polegała na tym, że nie wpuściłam Billa gdy chciał do mnie dołączyć, a druga, że zaspokoiłam się i doszłam z imieniem Severusa na ustach, a zaraz potem się rozpłakałam. Jego widok wywołał we mnie o wiele silniejsze uczucia niż przypuszczałam. Tak jakby te dawno zakopane, szczenięce deklaracje wciąż we mnie żyły. Było to dla mnie nie do pomyślenia. Prawie czterdziestka na karku, a nie potrafiłam się rozeznać w swoich uczuciach. Wkroczyłam do sypialni, Bill już usypiał. Wskoczyłam na niego i od razu wzięłam się do roboty. Chwyciłam zwiotczały członek i zaczęłam go lizać i całować. Nie myślałam, tylko działałam. Moje ruchy przyspieszyły, a kochanek wreszcie przejął inicjatywę. Nabił mnie mocno i stanowczo, w ogóle nie podejrzewając, że wilgoć między nogami, niewiele ma z nim wspólnego. Odegnałam myśli, zatraciłam się w uczuciu. Kilka minut i już jęczałam wijąc się i szepcząc do ucha mojego ukochanego rudzielca. Tego było mi potrzeba. Mocnego, gwałtownego doznania, gwarantującego satysfakcję. Tylko z nim. Nie myślałam o nikim innym. Patrzyłam w jego piękne kochające oczy i pozwoliłam temu uczuciu mnie porwać. Bardzo rzadko mówiliśmy sobie, że się kochamy, ale w tamtym momencie miałam ochotę to wykrzyczeć. Nie zrobiłam tego jednak, on też nie. Położyliśmy się zmęczeni ale szczęśliwi. Telewizor cicho mruczał w tle. Wstałam by zgasić nocną lampkę, w ciemności wyszeptałam, prawie mając nadzieję, że mnie nie dosłyszy.
- Kocham cię Billu Weasley.
W odpowiedzi pogładził mnie po nagim udzie, od razu przywołując znajome uczucie. Wślizgnęłam się do łóżka. Tej nocy nie zasnęliśmy.
Tygodnie mijały. Severus pojawiał się w moich myślach w najmniej odpowiednich momentach, ale już nie czułam gorąca, podniecenia, był tylko przeszłością, na dodatek bardzo upierdliwą. Zamkniętym rozdziałem, który jakimś cudem znajdował sposoby, by mieszać mi w głowie.
Skupiałam się na moim życiu, na relacjach, które są pewne, stałe. Które nie wywołują bólu głowy, ani serca.
Wszystko było w porządku przez kolejny miesiąc. Już nie miewałam erotycznych snów i dziwnych prysznicowych sesji. Nasze życie było zwyczajne i wspaniałe do bólu. Czułam się zrelaksowana, kochana i w jakimś sensie spełniona. Kolejny czwartek nastał jednak Bill dał znać, że się nie pojawi, ale jak chce to możemy zjeść lunch w jego gabinecie. Nie chciałam znów się tam pojawiać, w ciągu wszystkich lat razem odwiedziłam go w pracy może 10 razy, a w przeciągu ostatniego pół roku miałabym iść już dwa razy? Bałam się, że go tam spotkam. Ta niechciana myśl była nieodzowna. Szanse były nikłe, ale jednak były. Postanowiłam jednak, że to wszystko jest za mną i cokolwiek się stanie, nie będę słaba, tylko zdecydowana i dorosła. Dojrzała.
     Spędziliśmy wspaniałe przedpołudnie w Gringocie. Było miło, romantycznie, zabawnie nawet. Nikt nas nie niepokoił i kiedy mój partner wrócił do pracy, byłam w tak dobrym humorze, że postanowiłam wpaść od Freda i George'a. Rozmowa jednak średnio się kręciła bo co chwilę albo mieli dostawy, albo przychodził ktoś kto jeszcze nie widział ani nie poznał Złotych Bliźniaków. Utalentowanych, wspaniałych braci Weasley, którzy postawili wszystko na jedną kartę i wygrali. Wypiłam szybką herbatę, pożegnałam się i podeszłam jeszcze do toalety aby się odświeżyć przed wyjściem na południowe mocne słońce. Nacisnęłam klamkę a  w tym czasie ktoś po drugiej stronie drzwi mocno nimi szarpnął, minęła sekunda i już stałam twarzą w twarz z zaskoczonym, ponurym Snape'm. Jego oczy zapłonęły, chłonął moją twarz. Staliśmy blisko siebie, ale trwało to tylko kilka sekund, ocknęłam się i próbowałam go wyminąć. Popchnął mnie do kabiny i oparł o drzwi. Chwycił moją twarz w obie dłonie. Oboje oddychaliśmy głośno. Spojrzałam na niego i już wiedziałam. Nie zapomniał, nie przestał mnie kochać. Jego usta odnalazły moje. Nie było w tym żadnej niepewności. Czysta pasja. Jego język penetrował wnętrze moich ust, a ja marzyłam tylko o tym by nigdy nie przestał. Jęknęłam gdy poczułam zęby na szyi. Rozsunęłam nogi pozwalając mu być jeszcze bliżej. Jedną nogę zarzuciłam na jego biodro obejmując ciasno. Gładził mnie po udzie, nie przestając całować aż zabrakło nam tchu. Uniosłam na niego oczy, niepewna czy jeszcze żyję, czy już trafiłam do nieba. Pocałunek jakby obudził mnie z letargu. Jakby ostatnie ileś lat, było tylko...fałszem. Zaraz jednak poczułam, że zwymiotuję. Bill! On jest miłością mojego życia, on jest przy mnie od zawsze, na zawsze. Nie ten uciekinier, dupek, który nie potrafił usiedzieć na miejscu i wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Zebrałam całą wolę, aby przerwać pieszczoty i wyrwałam się z jego objęć. Był lekko zszokowany, ale nie dbałam o to. Wybiegłam  od Weasley ' ów nie oglądając się za siebie. Nie zobaczyłam więc zbolałej, złamanej twarzy Severusa. W tamtej chwili nie chciałam widzieć jej już nigdy więcej.

 Wróciłam do domu pewna, że muszę powiedzieć Billowi co zrobiłam. Kiedy jednak zobaczyłam jego twarz, wiedziałam, że już wie. Nie miałam pojęcia skąd, ale nie miało to większego znaczenia.
Była to najtrudniejsza rozmowa jaką przyszło mi przeprowadzić. No, druga najtrudniejsza...



piątek, 5 stycznia 2018

Best Thing I never Had cz.I

BEST THING I NEVER HAD

       Czasem wystarczy chwila, by zmienić całe swoje życie. A czasem potrzeba na to dwóch tygodni. Intensywnych, pełnych wrażeń, niedopowiedzeń i uciekających spojrzeń dwóch tygodni.
Tydzień pierwszy był szokiem, obuchem uderzającym w głowę i lodowatym prysznicem. Tydzień drugi połączył jedne serca, by rozdzielić inne. Na zawsze.

     Ruszyła stromymi schodami, by jak zawsze zaczerpnąć powietrza, uspokoić skołatane nerwy, uzyskać potrzebną perspektywę. Otworzyła ciężkie, rdzewiejące już drzwi i ruszyła w stronę swojego ukochanego miejsca. Ukochanego miejsca, w ulubionej części zamku. Sowiarnia. Najwyższa wieża, widok zapierający dech w piersiach i nieograniczony horyzont, który już nieraz pomagał jej w trudnych chwilach. Usiadła tuż przy gargulku, miała stamtąd idealny widok na drzwi, kilka sów, a przede wszystkim mogła wreszcie się zatracić. Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, próbując powstrzymać napierające pod powiekami łzy. Prawdopodobnie przez to nie zauważyła, że w jej pobliżu, kilka metrów dalej, jest jakiś mężczyzna. Patrzył na nią chwilę z zainteresowaniem, ale gdy do jego uszu doszły ciche łkania i pochlipywanie, wycofał się taktownie, w ogóle nie zdradzając swojej obecności. Hermiona poczuła tylko delikatny wietrzyk na swojej twarzy gdy ją mijał, ale ponieważ była na otwartej przestrzeni, wysoko w niebie, nie zwróciła na to uwagi. Myślała o dzisiejszym dniu. Przykrości jaka ją spotkała. Słowach, które usłyszała. Wróciła pamięcią do rozmowy ze swoim chłopakiem Draconem. Zarzucał jej, że spędzają ze sobą zdecydowanie za mało czasu, ale kiedy zaproponowała jakiś wspólny wyjazd, zbył ją twierdząc, że z finansami teraz krucho. Malfoy i problemy finansowe? Znów prychnęła głośno z niedowierzania. Nic nie powiedziała, kiedy miesiąc wcześniej kupił komplet trzech zupełnie nowych, zupełnie niepotrzebnych mu mioteł wraz z akcesoriami do polerowania, a zaraz później nowy strój do Qudditcha, który kosztował tyle co tygodniowe wakacje na końcu świata. Nic nie powiedziała, choć powinna. Zamieszkali razem, a on wciąż zachowywał się jakby każde z nich było singlem, tyle że mającym z kim sypiać i komu się wyżalić. Miała tego zdecydowanie dosyć. Nie mogła znieść myśli, że ich wspaniały dojrzały związek wraz z zamieszkaniem razem zmienił się w kulę u nogi i porażkę bez przyszłości.
Kiedy wróciła do domu, czekał na nią bukiet przepięknych kwiatów, gorąca kąpiel i Draco cały kajający się i rozpływający nad nią. Odetchnęła z ulgą widząc znów ciepłe roześmiane oczy, które szybko zamazały wrażenie wczorajszej pogardy, które miała pod powiekami. Pozwoliła się porwać w objęcia i krok po kroku prowadzić przez przeprosinową niespodziankę. Wszystko było dobrze. Wieczór zakończyli w łóżku, gdzie na powrót uwierzyła, że mają magię i jej nie stracą. Oczywiście śnieg mocno pruszący za oknem, świąteczna atmosfera i alkohol spotęgowały to uczucie.
Tak zakończył się dzień pierwszy. Do Sowiarni nie wróciła przez kolejne trzy dni. Jej chłopak zachowywał się jak wzór i wręcz nie mogła wyjść z podziwu dla siebie jak mogła być tak głupia i pomyśleć, że uczucie się wypala. Nastał jednak czwartek. Znów ruszyła schodami. Otworzyła drzwi i przyjrzała się niespokojnym ptakom. Podeszła do jednej z klatek. Sowa Śnieżna łudząco podobna do tej Harrego poruszała niespokojnie skrzydełkami, więc nie zastanawiając się wiele Hermiona wypuściła ją by sobie polatała. O dziwo zwierze powoli wyszło z klatki i przysiadło niedaleko swojej wybawicielki, zamiast odlecieć. Wtem jednak stało się kilka rzeczy naraz. Na górę wpadł Snape, podbiegł zadziwiająco sprężystym krokiem i próbował złapać ewakuującego się właśnie ptaka. Dziewczyna obserwowała jego manewry ze śmiechem. Jakoś nie przyszło jej do głowy wyjaśnić Profesorowi, że celowo wypuściła zwierzę. W końcu jednak Severus dał sobie spokój, stanął prosto jakby kij połknął i spojrzał na towarzyszkę z wyrzutem.
Nie odezwał się jednak, jakby było to co najmniej poniżej jego godności. Parsknęła śmiechem i wskazała mu kawałek ziemi obok gargulka. Nie była pewna czy przyjmie propozycję, ale mimochodem odetchnęła kiedy jednak zgiął się w pół i niezgrabnie klapnął obok niej. Sowa wreszcie się uspokoiła i przysiadła na ramieniu Granger. Severus wyciągnął rękę, by pogłaskać miękkie pióra i prawie mu się to udało. Gdy zanurzył rękę w przyjemnym puchu zwierze nastroszyło się i następnym co Hermiona zobaczyła i usłyszała był Mistrz Eliksirów miotający przekleństwa, z furią w oczach wymachujący ręką jakby miała zaraz odpaść z bólu. Z całą gracją podeszła do niego, położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu, a nie było to łatwe zadanie, kiedy próbuje się powstrzymać śmiech z całych sił. Gdy wreszcie się zamknął i stanął w jednym miejscu, podeszła, spojrzała mu w oczy. Czas się zatrzymał. Gdy później będą analizować swojej postępki, właśnie ten moment oboje wskażą jako "początek." Chwyciła jego zimną dłoń chcąc ją uleczyć. Prąd przeszedł po jej skórze. Wrażenie było ogromne. Zupełnie jakby tym dotykiem penetrował jej duszę. Widziała, że na nim też zrobiło to wrażenie. Szybko wyszeptała formuję leczącą, ale głos jej zadrżał i musiała zrobić to jeszcze raz. Tym razem nie patrzyła na niego, by znów się nie rozproszyć. Nie podejrzewała, że kiedykolwiek jej umysł wyklaruje myśl na temat oczu Mistrza Eliksirów, ale właśnie tak się stało. Zahipnotyzowały ją. Trzymała uleczoną dłoń i patrzyła w czarne błyszczące źrenice. W końcu jednak Snape odchrząknął i strząsnął jej dłoń. Nie patrząc na nią odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Długo nie mógł zasnąć. Zastanawiał się, czy jutro też się tam spotkają. Jego myśli krążyły wciąż wokół tego prądu, który poczuł przez sekundę, potem znów przypominał sobie wyraz jej twarzy kiedy taktownie starała się nie roześmiać i samemu robiło mu się wesoło. Severus Snape i wesołość – tego jeszcze nie grali!
Nie wiedzieć czemu ruszył do Sowiarni zaraz po kolacji, a kiedy nie zastał tam Gryfonki poczuł się rozczarowany, zupełnie jakby się okazało, że Voldemort wrócił. Zaraz zbeształ się za zupełnie nieodpowiednie myśli, ale nie mógł udawać, chciał ją tu spotkać. Choćby nawet tylko po to by nie siedzieć tu samemu. Nie pojawiła się do północy, więc pokonany i przybity wrócił do komnat w lochach. Nie myślał jednak długo o tym wszystkim. Od razu bowiem orzekł, że to co się wydarzyło pewnie było zwykłym przywidzeniem i to przez ugryzienie sowy.
Dlaczego więc następnego dnia znów tam wrócił? Nie potrafił odpowiedzieć i również nie potrafił określić dlaczego jego serce zabiło mocniej gdy znalazł ją na stałym miejscu przy betonowej paskudzie. Podszedł głośno tupiąc, chcąc dać jej czas na otarcie łez. O dziwo nawet na niego nie spojrzała. Wpatrywała się tępo w gwieździste niebo. Oczy smutne, ale wciąż piękne. Po chwili wstała i stanęła dokładnie na przeciwko niego. Przez myśl przemknęło mu, że powinni zacząć choć udawać rozmowę, bo trzecie spotkanie pod rząd w ciszy, jest już dość podejrzane. Popatrzył na nią. Maleńkie śnieżynki osiadły na jej rzęsach, by zaraz stopić się i zniknąć. Mrugała,by odgonić je, ale widać było, że znów nie jest w zbyt dobrym nastroju. Bez zastanowienia przygarnął ją do siebie i przytulił stanowczo. Stała sztywno, czuł jej napięcie. Minuta niezręczności i niezdecydowania minęła, dziewczyna wtuliła się w niego i objęła go za szyję, unosząc się na palce. Odetchnęła głęboko. Na pewno o tym nie wiedział, ale dał jej tak potrzebne ukojenie. Jakby instynktownie wiedział, czego jej potrzeba. Nie rozmowy i ciągłego wałkowania problemów. Nie - czystego, kojącego dotyku drugiej osoby, absolutnie bez podtekstu. Wdzięczna objęła go jeszcze mocniej, gdy poczuła, że próbuje się odsunąć. Nawet jeśli go to zdziwiło to nie protestował, tylko wzmocnił uścisk. Machinalnie wciągnął w nozdrza jej zapach i ułożył brodę na jej karku. Był lodowaty. Severus naraz zapragnął ogrzać go pocałunkiem. Odsunął się nagle, ale złapał jej dłonie. Spojrzał w jej zaskoczoną twarz. Sam musiał wyglądać nie lepiej, bo zmarszczyła brwi i spojrzała na ich splecione dłonie, zupełnie jakby nie kontrolowała samej siebie. Spojrzała na niego wrogo. Bez słowa pobiegła w stronę drzwi. Serce waliło jej jak oszalałe. 
- Zaczekaj - szepnął gdy tylko wrota się za nią zatrzasnęły.

poniedziałek, 2 października 2017

Mea Culpa II

     Z wizyty u Severusa wynikło jednak coś pożytecznego. Przekonała się, że wreszcie przestał żyć przeszłością i gdy tylko powie córce prawdę o jej pochodzeniu, może i on zazna spokoju.
Teleportowała się pod kawalerkę wynajmowaną przez Verę i zapukała do drzwi. Otworzyła jej zaskoczona, ale i z wyraźną ulgą malującą się na twarzy. Usiadły w kuchni. Hermiona chwyciła rękę córki i spojrzała jej głęboko w oczy. Zaczęła głosem drżącym z emocji.
- Wiesz, że cię kocham prawda? Jesteś dla mnie najważniejsza. Wszystko co zrobiłam, zrobiłam dla ciebie.
- Mamo, nie musisz się tłumaczyć.
- Czekaj. Chodzi o to, że za czasów młodości byłam głupia. Zakopywałam się w książkach. Nic innego się nie liczyło. Po kilku latach zaczęła się czynna walka z Voldemortem, a ja byłam sama. Zaproponowali nam członkostwo w Zakonie Feniksa. Ja, Harry i Ron od razu dołączyliśmy. Tylko, że nie wiedzieliśmy jakie to będzie niebezpieczne. Dyrektor również nie przewidział, że my w szeregach jego armii to nie tylko atut, ale i balast. Wiecznie trzeba było nas kontrolować. Pilnować, czy akurat któryś ze śmierciożerców nie czyha na nasze życie. Więcej było z tym problemów niż pożytku. Wysyłali nas na misje tylko wtedy jeśli zachodziło dosłownie zerowe podejrzenie, że coś może się stać. Jednak każdy plan ma jakieś luki. Którejś z niedziel zostałam wysłana wraz z Ginny na przeszpiegi do jednej z kwater. Miałyśmy na sobie wszelkie bariery i zaklęcia makijażowe jakie wtedy były znane. Niestety zostałyśmy schwytane i przekazane prosto przed oblicze Voldemorta. Nigdy wcześniej i nigdy później się tak nie bałam. Ginny praktycznie od razu została uwolniona gdyż się nie broniła. Spenetrowali jej umysł, Bella kilkakrotnie potraktowała ją Cruciatusem, ale to było na tyle. Ja stawiałam czynny opór. Wezwano najważniejszych sługów. Przybył...Lucjusz Malfoy, Severus Snape również. Oczywiście już wtedy był po naszej stronie i musiał grać, że to wszystko sprawia mu wielką przyjemność, ale generalnie wiedziałam, że jeśli on mi nie pomoże, nikt tego nie zrobi. Niestety akurat miał dyżur z jednym z najgorszych sługusów Voldemorta Fernirem Greybackiem. Był on wilkołakiem. Najobrzydliwszym z nich wszystkich. Gryzł małe dzieci nieważne czy mugolskie czy czystokrwiste i miał z tego frajdę. Ponieważ jednak nikt, nawet Severus nie był w stanie złamać barier mojego umysłu, Czarny Pan orzekł, że zmusi mnie do współpracy w inny sposób. Rozkazał...mnie zgwałcić. - Veronica drżącą dłonią ścisnęła ramię matki próbując choć częściowo dodać jej otuchy.
- Ponieważ jednak nikt się nie palił do gwałtu na szlamie, Tom wyznaczył Greybacka. Wiłam się, biłam, kopałam, niestety wszystko na nic. Ból był ogromny, jednak najbardziej bolało mnie to, że mój nauczyciel, opiekun, jest tam ze mną i nic z tym nie robi, aby nie zdradzić swojej pozycji w szeregach Dumbledore'a. Krzyczałam i przeklinałam go na wszystkie świętości, on tylko stał tam i patrzył. Kiedy już wilkołak skończył, ku uciesze wężowatego Severus zaproponował, że przetransportuje mnie pod bramy Hogwartu i odda w ręce Albusa. Riddle' owi bardzo ten pomysł przypadł do gustu i ochoczo się zgodził. Snape zabrał mnie do zamku, ale nie pozwolił by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Przebywałam w jego komnatach prawie miesiąc. Leczył moje rany fizyczne, ale nic nie mógł poradzić na te psychiczne. W przypływie nienawiści wykrzyczałam mu w twarz, że powinien zginąć i że żałuję, że kiedykolwiek go szanowałam i uważałam za dobrego człowieka. Po tym incydencie próbowałam z nim rozmawiać, ale na próżno. Tylko przyznał mi rację i na nowo zamknął się w swoim kokonie. Widzisz Vero miałam słabość do profesora. Szanowałam jego zdanie, jego umysł był dla mnie źródłem największych pokus, a kiedy mówił, tylko do mnie, miękły mi kolana. Oczywiście to nie miało nic wspólnego z fizycznością, zdawałam sobie sprawę, że mężczyzna w jego wieku nigdy nawet nie spojrzy na dziewczynkę, którą wtedy byłam. Nie pytaj mnie jak i dlaczego. Tamtego wieczora umarło nie tylko moje uczucie do niego, ale również jego wola walki i chęć przeżycia i wygrania wojny. Zgodziliśmy się więcej na ten temat nie rozmawiać. Nigdy. Aż do niedawna. Musisz zrozumieć jak trudne było dla mnie pogodzenie się z tym, że człowiek, który był dla mnie niesamowitym autorytetem, który był inspiracją, okazał się zwykłą marionetką w rękach kolejnego z dwóch szaleńców rządzących wtedy światem. Mój światopogląd runął, a za chwilę miało się to stać ponownie. Kilka tygodni później przybiegłam do niego, bo tylko jemu mogłam o tym powiedzieć. Okazało się, że jestem w ciąży. - Głośno pociągnęła nosem i spojrzała na córkę, która również miała łzy w oczach. Patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Jestem...
- Dzieckiem śmierciożercy, tak.
- Mój ojciec. Fernir Greyback, na Merlina mamo! - Vera załkała cicho i wtuliła się w wyciągnięte ramiona matki.
- Co się z nim stało?
- Umarł podczas bitwy, dokładnie nie ustaliłam kto go zabił, ale jeśli nie zrobił tego nikt z naszych, na pewno wykończył go sam Voldemort nie mogąc znieść jego niekompetencji.
- Dlaczego nie mogłaś powiedzieć mi tego wcześniej? Mamo, zrozumiałabym to!
- Nie wiem. Chyba nie pozwalał mi wstyd. Wciąż czasami dotykam blizny na udzie i wzdrygam się z obrzydzenia do samej siebie. Kocham cię córeczko, ale długo nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nigdy nie będziesz miała szczęśliwego domu i kochających się rodziców. Przez całe życie próbowałam cię chronić, nawet jeśli oznaczało to, że musiałam kłamać. Nigdy nie miałaś się dowiedzieć prawdy. Obiecałam sobie podczas wojny, że kiedyś ci powiem, ale gdyby nie Severus, to pewnie bym tego nie zrobiła.
- Jak cię przekonał?
- Tak jak zawsze. Użył swojego wspaniałego umysłu. Przedstawił takie argumenty, z którymi nie sposób byłoby się nie zgodzić - zaśmiała się przez łzy.
- Więc nadal ma na ciebie jakiś wpływ? Po tych wszystkich latach?
- Myślę, że przez to co razem przeżyliśmy już zawsze tak będzie. Snape dokonał pewnych wyborów. Mógł mnie wtedy uratować i choć nienawidziłam go za to, że tego nie zrobił, dopiero gdy po raz pierwszy trzymałam cię w ramionach zrozumiałam, że gdyby wtedy zareagował inaczej, rozpoczął walkę, bronił mnie, to prawdopodobnie oboje byśmy zginęli, a Voldemort wygrałby panowanie nad światem. No i nigdy byś się nie urodziła. Wybaczyłam Severusowi wszystko, jednak on nie chce przyjąć tego do wiadomości i wciąż obwinia się o wszystko co się stało. Przez lata próbował zatopić smutki w kobietach i alkoholu, ale chyba tak samo jak ja, potrzebował po prostu czasu. Tak jak moja nienawiść do niego wyparowała, tak myślę, że on nigdy nie wybaczy sobie tamtego dnia. Teraz kiedy wiesz, stałaś się kolejnym chodzącym wyrzutem sumienia Severusa Snape 'a. - Westchnęła głośno i wydmuchała nos. Spojrzała na córkę i pogładziła ją po policzku.
- Przepraszam Veronico. Nie byłam dobrą matką, ale postaram się to zmienić. Wybaczysz mi, że tak długo ukrywałam przed tobą prawdę?
- Mamo. Byłaś taka dzielna. Nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo musiałaś cierpieć. Kocham cię najmocniej na świecie. Obiecaj mi tylko jedno, porozmawiasz z nim.
- Z kim?
- Z profesorem Snape'm
- O czym miałabym z nim rozmawiać? - Hermiona patrzyła na młodą kobietę nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.
- Naprawiłaś mój świat opowiadając o moim pochodzeniu. Napraw teraz swój przebaczając winy i idąc naprzód. Porozmawiasz z nim szczerze? Proszę?
- Nie sądzę, by po tylu latach pozostało jeszcze coś do powiedzenia. Wszystko to było bardzo dawno temu - spojrzała na córkę poważnie i dodała, chcąc raz na zawsze zamknąć dyskusję - rozumiesz?
- Nie. Nie możesz tego tak zostawić. On jest...zachował się jak tchórz, to prawda, ale przecież miał też swoje powody. Nie mógł postąpić inaczej i założę się, że przez te wszystkie lata ledwo mógł spojrzeć sobie w oczy.
- Czemu cię to tak obchodzi, czemu nie pozwolisz mu żyć w spokoju?! - choć sam nie wiedziała czemu podniosła głos, przyniosło jej to dziwną ulgę.
- Nie wiem. Czuję, że najważniejsze co powinnaś zrobić to wyjaśnić z nim wszystko i zobaczyć co będzie dalej. Chociaż spróbuj.
- Nie wiem. Pomyślę.
- Zrób to.
- Zastanowię się, ok? - Pomimo nadmiaru emocji, Hermiona stawała się lekko zirytowana postawą córki, więc z ulgą przywitała jej pożegnanie. Wyszła na korytarz z duszą o wiele lżejszą, ale również z nowym problemem na głowie. Zastanawiała się, dlaczego życie choć przez chwilę nie może być proste i przyjemne tak o. Bez żadnej ceny i wyrzeczeń. Odpowiedzi nie uzyskała.
Dopiero popołudniowy drink poprawił jej humor. Myślała o Severusie, o obietnicy złożonej córce i o tym, że w zasadzie to nie miałaby nic naprzeciw, gdyby mężczyzna postanowił wyjechać i więcej nie pokazywać jej się na oczy.
Tygodnie mijały, a ona zapomniała o złożonej obietnicy. Nie poświęcała Profesorowi zbyt wielu myśli, a jeśli już zagościł w jej umyśle, zaraz był wypierany przez dziwne obrazy z przeszłości. Jakby nawet jej podświadomość nie chciała by angażowała się w jakąkolwiek relację z Severusem.
Spędzała z córką tyle czasu ile tylko mogła. Wyznanie prawdy jeszcze bardziej je zbliżyło i sprawiło, że na nowo się zjednoczyły. Na szczęście Roni nie należała do ludzi oceniających, więc sprawa przeszła bez większego echa. Kilka pierwszych spotkań było z lekka niezręczne, ale atmosfera zaraz się rozluźniała. W końcu nie ma mocniejszej więzi niż pomiędzy matką a córką.
Wszystko układało się po myśli Hermiony. Przyszły zięć spisywał się na medal. Był słodki i troskliwy, a przy tym inteligentny, co bardzo imponowało zarówno matce jak i córce. Oczywiście nie często spotykali się w trójkę, nie chciała odebrać im tych najlepszych chwil z okresu różowych okularów, więc pojawiała się w mieszkaniu córki tylko na jej wyraźne zaproszenie. Była spokojna o jej przyszłość. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Jedyne co spędzało jej sen z powiek, to postać Severusa Snape' a. Mimo, że oboje ruszyli dalej i zgodnie orzekli, że nie ma co wciąż tkwić jedną nogą w przeszłości, nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Co ? Nie wiedziała.
Tak jak każdego dnia wróciła z pracy i przejrzała najpierw jedną z mugolskich gazet, którą prenumerowała, a następnie Proroka Codziennego. Dzień był męczący, ale akurat przyswajanie nowych faktów stanowiło dla niej miły relaks. Gryfonka raz, gryfonka na zawsze. Zaparzyła sobie zieloną herbatkę i usiadła wygodnie w fotelu. Przewracała strony nie znajdując nic godnego uwagi, gdy z zapartym tchem wróciła do obrazka z poprzedniej strony. Widniał na nim zmęczony, choć nadal przystojny mężczyzna, a jego przenikliwe czarne oczy, jak zawsze sprawiły, że przeszedł ją dreszcz. Szybko przebiegła wzrokiem treść artykułu, by dojść do sedna sprawy. Naraz poczuła, że tę herbatę zwróci. Przyznawali mu Order Merlina. Trzeciej Klasy co prawda, ale jednak. Nie mogła w to uwierzyć. Po tych wszystkich latach, wreszcie jego praca i wysiłek zostały docenione. Wbrew sobie poczuła dumę, zupełnie jakby miała w tym osiągnięciu jakiś swój wkład. Uroczyste wręczenie medalu miało odbyć się w kolejny weekend, oczywiście w Ministerstwie Magii. Hermiona wyczytała również, że wszyscy przybyli zaproszeni są na bankiet następujący po wręczeniu nagrody. Prychnęła w duchu, bowiem kto chciałby uczestniczyć w zabawie w tak sztywnym i prostackim towarzystwie? Znając życie to każdy prócz niej. Zaproszenia na wszelkie wydarzenia związane z Ministerstwem zawsze były traktowane jak coś specjalnego i nie dla każdego. Z roztargnieniem odłożyła gazetę i zajęła się przygotowywaniem obiadu. Jej myśli na nowo zajęła córka, problemy w pracy. Normalka. Zapomniała o przyjęciu. Nie pamiętała o nim aż do następnego dnia kiedy to otworzyła skrzynkę na listy i znalazła w niej kremową kopertę. Nie musiała patrzeć na lak, od razu wiedziała skąd pochodzi wiadomość. Nerwowo otworzyła list. Gdy dotarł do niej sens zawarty w tekście o mało nie pisnęła niczym nastolatka. Dostała zaproszenie zarówno na odznaczenie Severusa jak i na bankiet. Od razu ogarnęła ją panika. Minęło tak dużo czasu od kiedy wycofała się z magicznego świata. Nie chciała do niego tak gwałtownie wracać. Przekreśliła pomysł z pójściem tylko na chwilę, wiedziała bowiem, że jak tylko ktoś z dawnych znajomych ją zauważy, tak znów zostanie wciągnięta w tę niekończącą się grę. Postanowiła nie iść wcale. Co prawda szkoda jej było nielicznej okazji do wystrojenia się i pokazania niektórym dupkom, że jeszcze nie zgorzkniała i umie się bawić, ale jednak poczucie kontroli nad własnym życiem było dla niej cenniejsze. Odłożyła zaproszenie na szafkę przy łóżku. Postanowiła napisać odpowiedz z samego rana dnia następnego. Jak się okazało, wszyscy jej przyjaciele dostali podobne zaproszenia, jednak nikt z nich nie miał zamiaru iść. Po części ich rozumiała, wszyscy pracowali dla Ministerstwa, nikt nie może ich zmusić aby przebywali w miejscu pracy nawet po godzinach. Czuła się jednak podle z myślą, że nie będzie na sali nikogo, kto będzie z niego naprawdę dumny. Kto doceni jego odświętny ubiór, skromną ale zabawną przemowę...Im dłużej o tym myślała, tym częściej przekonywała samą siebie, że jednak powinna pójść. Takie bankiety zazwyczaj nie trwają długo, jedzenie jest pyszne a muzyka bardzo nastrojowa. Głosik w jej głowie szeptał jednak, że to wcale nie te wszystkie akcenty doprowadziły ją do zmiany decyzji. Chodziło tylko i wyłącznie o Severusa. Uważała, że zasłużył na odznaczenie jak nikt inny i była gotowa trochę przecierpieć, byle tylko zobaczyć go w momencie glorii. Chciała ujrzeć tych wszystkich bufonów płaszczących się u jego stóp i jego zawstydzony uśmiech, gdy olśni ich swoją skromnością. Będzie przyjmował gratulacje przez pół wieczoru, a kiedy wreszcie światła jupiterów go opuszczą, spojrzy na nią i porozmawiają chwilę. Nie poruszą żadnego bolesnego tematu. Będą tylko cieszyć się swoim towarzystwem. Może nawet opowie mu coś o córce?
Granatowa sukienka delikatnie falowała przy każdym jej kroku. Czterdziestokilkuletnie ciało nadal świetnie prezentowało się w odświętnym stroju, a to że strój ten dobierała godzinami, nie miało nic do rzeczy. Weszła po schodach i naraz poczuła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych.
- Wiedziałam, że tak będzie – mruknęła do siebie.
Potulnie spuściła oczy i ruszyła przed siebie próbując ignorować natarczywe spojrzenia posyłane jej z każdego kąta sali. W pomieszczeniu zrobiło się jakby ciszej, jakby jej pojawienie się było bardziej kluczowe i wyczekiwane niż pojawienie się solenizanta i poczuła się cholernie głupio. Nie po to tu przyszła by robić za tanią sensację. Pożałowała, że nie ma z nią nikogo z przyjaciół. Niestety musiało być jeszcze dość wcześnie, gdyż wśród gapiących się nie poznawała nikogo prócz kilku najważniejszych urzędników Ministerstwa wraz z rodzinami, którzy zapewne byli w komitecie organizacyjnym i chcieli dopilnować wszystkiego.
Stanęła w kącie sącząc szampana i rozglądała się, próbując się nie załamać i nie przekląć samej siebie za przyjęcie tego zaproszenia. Wreszcie dostrzegła znajomą twarz i o mało nie rozpłakała się na jej widok. Umiarkowanie szybko podeszła do mężczyzny nie chcąc wyjść na zdesperowaną i przyjęła przeciągnięty do granic możliwości uścisk i trzy całusy w policzek. Draco Malfoy patrzył na nią pożądliwym wzrokiem ledwie zauważając jej zdenerwowanie i zażenowanie. Starał się z nią umówić już bez mała od dekady, od kiedy to odkrył, że z byłą żoną Astorią nie łączy go nic poza skrytką w banku . Brązowowłosa konsekwentnie dawała mu kosza, tym samym sprawiając, że napalał się jeszcze bardziej. Kiedyś jednak przesadziła z piciem i wylądowała niedaleko Nokturna. Zauważyła go przy barze i od słowa do słowa przenieśli się do niej. Nie była to miłość, tylko szybki pasjonujący seks, jaki zdarza się tylko wygłodzonym, lekko podpitym parom. Do północy już go nie było, ale musiał być o wiele bardziej trzeźwy niż Hermiona, bo zdawał się pamiętać wszystko. Prosił i błagał by pozwoliła mu jeszcze raz zagościć w jej łóżku, ale ona pozostawała nieugięta. Tamtą sytuację traktowała jako chwilę słabości, skutek upojenia alkoholowego i czystą głupotę. Nie miała zamiaru jej już nigdy więcej powtórzyć, bez względu na to jak dobry było to seks. Unikała Draco i miejsc, w których bywał, ale wtedy podczas ceremonii praktycznie rzuciła mu się na szyję. Powitał ją entuzjastycznie, dając wyraz swojego zadowoleniu poprzez całusa w szyję. Próbowała nie okazać, że jej to nie leży. Spojrzała na jego twarz. Stalowe zimne oczy, praktycznie białe gładkie włosy. Wciąż miał to coś i wciąż stanowił zagadkę nie do rozszyfrowania. Poprowadził ją w stronę baru i od razu zaoferował kolejny kieliszek bąbelkowego płynu, który przyjęła z wdzięcznością. Draco zabawiał ją rozmową, aż do momentu kiedy wreszcie przyciemniono światła, a na scenę wyszedł Minister w towarzystwie sekretarza i oczywiście laureata. Severus jak zawsze wyglądał wspaniale i wbrew wszystkiemu jej serce zatrzepotało na jego widok. Nie zwróciła uwagi, że trochę przybyło mu kilogramów, a skóra nie wygląda zbyt zdrowo. Patrzyła na jego twarz, na poważne oczy i delikatny uśmiech, którym starał się zamaskować zakłopotanie, które wynikało z faktu bycia w centrum uwagi.
- Skąd ja to znam – pomyślała Hermiona. Poczuła się głupio gapiąc na niego jak wszyscy inni. Od razu odwróciła wzrok nie chcąc przykładać ręki do jego upokorzenia. Na szczęście dziś Minister nie był w nastroju do przydługich przemówień, więc poszło szybko i nim się obejrzeli, zaczęły się tańce. Większość gości stłoczyła się przy laureacie aby złożyć mu gratulacje. Nawet Draco poszedł za tłumem, uprzednio obiecując jej, że zaraz wróci i zatańczą. Nie żeby chciała by prędko wracał. Publiczne tańce również nie należały do jej hobby, ale znając życie będzie musiała zatańczyć zarówno z Draco, jak i samym Ministrem i również z Severusem. Tego jednego nie mogła się doczekać. Wystroiła się jak idiotka, przyszła tu, to niech chociaż coś z tego ma. Kiedy wreszcie ich spojrzenia się skrzyżowały, było już po północy. Czarownica była już zmęczona i jedyne o czym marzyła to pójście spać. Kiedy jednak spojrzała w czarne tęczówki i ujrzała w nich zaciekawienie, postanowiła złapać byka za rogi i podejść. Stanęła przed nim, na tyle blisko by swobodnie rozmawiać, na tyle daleko, by nie móc ulec rozkojarzeniu jego zapachem.
- Gratuluję – powiedziała sztywno, choć jej oczy pozostały ciepłe. - Dołączyłeś do grona bufonów po sześćdziesiątce, którzy za punkt honoru obrali sobie włażenie do tyłku Ministrowi ?
- Skąd wiedziałaś? - parsknął śmiechem o mało nie opluwając jej drinkiem.
- To przez tę muszkę – kiwnęła palcem w kierunku jego szyi, a kiedy przytaknął uśmiechnęła się.
- Moja skrzatka odradzała mi wkładanie jej, ale nie mogłem się powstrzymać. Wiedziałem, że to docenisz. - Spuściła oczy speszona, próbując nie okazać jak bardzo jego uwaga ją poruszyła. Sam fakt, że myślał o niej w jakimkolwiek kontekście był dziwny. A co dopiero podczas kompletowania stroju na bankiet...
Odchrząknęła i na powrót skupiła na nim wzrok. Patrzyli na siebie, ale jakby się nie widzieli. Oboje próbowali ocenić, czy jest pomiędzy nimi coś prócz dawnych dziejów, które zgodzili się odłożyć do pudełka i nigdy do nich nie wracać. Rozmawiali chwilę o błahych sprawach jak to ludzie, którzy wiele o sobie wiedzą, a jeszcze więcej chcieliby przed sobą ukryć. W końcu Severus znalazł w sobie odwagę i poprosił ją do tańca. Wolno obracali się, nie przykładając wielkiej wagi do taktów, ani słów piosenki. Żadne z nich nie umiało tańczyć, ale to też nie było ważne. Kiedy Snape obrócił ją i delikatnie przechylił zachwiała się, więc zmuszony był przygarnąć ją do siebie i przytulić jeszcze mocniej. Trzymała rękę na jego klatce piersiowej i czuła jak wali mu serce. Zdała sobie sprawę, że sama ma przyspieszony oddech. Spojrzała na niego mając nadzieję, że tego nie zauważył, ale jego uważne hipnotyzujące oczy przewiercały ją spojrzeniem na wylot. Kiedy opuścił wzrok na jej ciemnoczerwone wargi, poczuła że szampan wreszcie uderzył jej do głowy i to czas na ewakuację.
- Zostań – usłyszała tuż przy uchu i poczuła dreszcz podniecenia gdy owionął ją jego gorący oddech.
- Powinnam już wracać. - Zaklęła w duchu rozpoznając panikę w swoim głosie.
- Dlaczego? Ktoś na ciebie czeka? - Spojrzał na nią tak, jakby sam ten pomysł był szaleństwem.
Poczuła się jak idiotka i wyszarpnęła rękę z jego uścisku. Severus zrozumiał jaką głupotę palnął, ale o sekundę za późno. Próbował znów ją przytulić.
- Przepraszam, to nie tak miało zabrzmieć.
- Nie potrzebuje by ktokolwiek przypominał mi, że wciąż jestem sama. Wiem to doskonale. Dobranoc. - Wyminęła go i nie żegnając się z kimkolwiek wyszła z imprezy.
Płakała i płakała, a sen nie chciał nadejść. Kiedy w końcu zasnęła, nawiedziły ją dziwne wizje.
Widziała siebie z czasów szkolnych. Siedziała w głębokim granatowym fotelu. Przed sobą miała planszę do gry w szachy, a po lewej stronie na stoliku stała szklanka z gorącą czekoladą. Jej nogi opatulone były grubym wełnianym kocem, a poczucie bezpieczeństwa zalało jej serce i duszę. Spojrzała na oponenta ale nie dostrzegła jego twarzy, choć miała niejasne przeczucie, że to ktoś kogo zna i komu ufa. Kolejny obraz wtargnął do jej umysłu. Krzątała się po przestronnym pokoju, powtarzając formułkę jakiegoś zaklęcia. Co jakiś czas przekładała niektóre przedmioty, porządkowała je i czyściła z kurzu. Mężczyzna bez twarzy wszedł do pokoju, a ona poczuła dumę i docenienie. Scena zmieniła się. Gryfonka ujrzała samą siebie z lekko zaokrąglonym brzuchem. Rozpacz i beznadzieja wypełniły jej umysł. Biegła przed siebie, dopóki nie wpadła w ramiona swojego opiekuna. Tym razem jednak miał twarz. Twarz ta wyrażała wszelką troskę. Wyglądał jakby miał złamane serce. Czuła swój ból, czuła jego ból. Obudziła się z krzykiem. Całe jej ciało lepiło się od potu. Ledwo łapała oddech. Nie mogła zrozumieć, dlaczego zapomniała o tym wszystkim. Może przez to, że chciała wyrzucić z umysłu wszystko co wiązało się z okresem przed narodzinami córki? A może nie mogła znieść myśli, że Severus Snape jednak był jej wybawieniem? Przypomniała sobie wszystko. Jak zajmował się nią i obchodził niczym z jajkiem. Wszystkie te chwile kiedy byli tylko we dwoje. Ona przestraszona i zrozpaczona, on doświadczony i opiekuńczy. Wrócił do niej moment kiedy odkryła, że będzie miała dziecko. Płakała w rękaw profesora, a on zdawał się być tym tak samo zdenerwowany jak ona. Tak jakby już wiedział, że dla niej oznacza to kompletnie inne życie. Wytykanie palcami, obgadywanie, niewygodne pytania. Chciał jej tego oszczędzić, więc uwarzył eliksir. Jej odmowę w końcu potraktował poważnie i więcej nie nalegał. Rozstali się w burzliwych warunkach mówiąc o wiele słów za dużo. Cierpieli w samotności. Cierpieli, bo znaleźli się w sytuacji, w której nikt nigdy nie powinien się znaleźć.
Przez cały poranek Hermiona analizowała znaczenie tego snu i kiedy skończyła przyrządzać obiad, miała już kilka zgrabnych wyważonych teorii. Co prawda pierwszą odrzuciła od razu, wydało jej się szalone żeby wciąż żywiła do niego jakieś uczucia. Kolejna – o wiele bardziej prawdopodobna, głosiła, że podświadomie próbuje poradzić sobie z wydarzeniami z przeszłości, a by tego dokonać, musi całkowicie rozliczyć tamten czas. Przestać rozpamiętywać. Przestać wracać i odgrywać tamte sceny w kółko. Postanowiła właśnie to zrobić i znów pogratulowała Severusowi geniuszu. Czyż to nie on od początku powtarzał jej, że powinna rozliczyć przeszłość, a pierwszym krokiem do tego jest powiedzenie córce kto jest jej ojcem? Teraz kiedy już Nica znała i zaakceptowała prawdę, Hermiona również mogła ruszyć na przód. Poczuła się o wiele lżej. Co prawda nadal była zła na Mistrza Eliksirów, ale równocześnie miała ochotę go uściskać. Kiedy więc ktoś zapukał do jej drzwi, a po otworzeniu okazało się, że to Nietoperz, kobieta spłonęła rumieńcem i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Otworzyła je ponownie kilka sekund później, próbując znaleźć w głowie zgrabną wymówkę dzięki której mogłaby pozbyć się go z mieszkania, w końcu jednak skapitulowała i przepuściła go, by mógł wejść. Usiadł w salonie i patrzył na nią z miną zbitego psa. Wyraźnie widziała, że jest mu przykro za to co powiedział na gali, ale nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać. Skoro miała jaja by tu przyjść, to chętnie wysłucha co ma do powiedzenia.
- Nie mówię tego często, więc słuchaj. Przykro mi, że zachowałem się jak dupek. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. - Spojrzał na nią takim wzrokiem, że musiałaby bardzo chcieć śmierci, jeśli odpowiedziałaby twierdząco. Patrzyła na niego, nie mogąc pojąć, dlaczego fatygował się taki kawał drogi. Intuicja podpowiedziała jej, że przeprosiny nie były jedynym powodem jego wizyty.
- Jest coś jeszcze – stwierdziła śmiało patrząc mu w oczy, co skwitował tylko skinieniem, ale widziała w jego oczach podziw.
- Twoja córka jest jeszcze gorsza niż ty.
Na samą wzmiankę o Veronice jej puls przyspieszył, a do jej umysłu wdarła się panika. Gryfonka podniosła się z siedzenia i o mało nie złapała Snape'a za przód szaty, byleby tylko zaczął mówić. Mężczyzna widząc jej zdenerwowanie chwycił ją szybko i krótko za dłoń, mając nadzieję, że to doda jej otuchy. Oblała się rumieńcem i usiadła, ale zaraz zaczęła tupać nogą. Czarodziej wstał i podszedł do okna. Z początku mówił szybko, ale w miarę jak wprowadzał ją w szczegóły jego głos się uspokajał i zwolnił.
-Ona chce dowiedzieć się wszystkiego. O nim. O Greybacku - wyrecytował na jednym oddechu.- Przyszła do mojego gabinetu i ot tak zaczęła gadkę o tym, że zasługuje na prawdę, że ty jej o niczym na pewno nie powiesz i tak dalej.
- Spuściłeś ją po brzytwie prawda?
- Sam nie wiem – wreszcie odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej w oczy.
- Czego nie wiesz?!
- Dziewczyna zasługuje na prawdę. Jeśli chce wiedzieć jaki był jej ojciec, a ja wiem coś na ten temat, to może faktycznie powinienem podzielić się z nią tą wiedzą.
- Wykluczone.
- Dlaczego?
- Co to zmieni? Powiesz jej, że mordowanie niewinnych ludzi, nawet dzieci, było dla niego jak hobby? Powiesz, że każdego dnia od kiedy wzięła swój pierwszy oddech bałam się, by nie natknąć się na niego? Jej ojciec był takim samym szaleńcem jak Voldemort o ile nawet nie większym, myślisz, że powinna o tym wiedzieć?
- Dowiedziała się kim on jest, czy zareagowała tak jak ty myślałaś, że zareaguje? Nie. Dlaczego więc nie chcesz powiedzieć jej całej prawdy, skoro najwidoczniej jest na tyle dojrzała, by tę prawdę przyjąć? Czego się boisz? Owszem jego DNA krąży w jej żyłach, ale to tyle. Jest wykapaną mamusią. Nie musisz obawiać się, że przeistoczy się w swojego pieprzniętego ojca. Ten człowiek nie żyje a wraz z nim cale jego szaleństwo.
- Chciałabym mieć twoją pewność siebie.
- Przesadzasz.
- Nie. To nie twoja córka, więc masz gdzieś co sobie pomyśli! Jeśli się załamie bo spłodził ją potwór gdzie będziesz wtedy? Bo to ja będę zbierała jej złamane serce. Ja będę przekonywała ją, że jest wspaniałą osobą i nigdy nie będzie taka jak on.
- Właśnie to chce ci powiedzieć. Pomogę ci. Wybiorę kilka z moich najłagodniejszych wspomnień o nim i pokaże jej. Zaspokoi ciekawość, a ty nie nabawisz się wrzodów.
- Nie żartuj z tego! - Krzyknęła, a gdy poczuła jego oddech na policzku dotarło do niej jak blisko siebie stoją. Nie wiedziała jak to się stało. Kiedy wszedł dzieliła ich kilometrowa odległość, a teraz spokojnie mogłaby policzyć blizny na jego policzku. Spojrzała w jego oczy, które choć raz patrzyły pogodnie i ciepło, a nawet gorąco. Przybliżył się, nie przerywając kontaktu wzrokowego, oczekując na jej akceptację. Dzieliły ich centymetry. W jednej chwili kłócili się, w następnej chciał ją pocałować? Odwróciła gwałtownie głowę, dając mu jasno do zrozumienia co sądzi o tym pomyśle. Zmieszany odchrząknął i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Zrobisz jak uważasz, jakby co to wiesz gdzie mnie znaleźć. Pomyśl jednak o tym. Czy jakakolwiek z moich rad dla ciebie okazała się złą radą?
Miał rację, choć długo zajęło jej zrozumienie tego. Jeśli cokolwiek można było o Snape' ie powiedzieć, to to że się nią przejmował. Nie dostrzegała tego wtedy, ale doskonale widziała to teraz. Zmienił się. Och, zapewne nadal był dupkiem z lochów, ale teraz przynajmniej dostrzegał coś więcej niż koniec własnego nosa. Miała cichą nadzieję, że to właśnie ona przyczyniła się do tych zmian, ale dopóki z nim nie porozmawia, nie może mieć pewności.
Postanowiła znów wziąć sobie do serca jego radę. Udostępni córce wspomnienie. Jedno. Takie, w którym śmierciożerca nie robi nic złego. Takie, które da córce okrojony pogląd na to kim jest dawca nasienia z którego powstała. By myśląc o nim mogła przypisać twarz do osoby, ewentualnie by poznała jego głos. Owszem, była jej to winna. Jakkolwiek źle się z tym czuła, Veronica zasługiwała na to, by wiedzieć kim był jej ojciec. Zbyt długo zwlekała z powiedzeniem jej całej prawdy i nie mogła pojąć dlaczego. W większości przypadków była odważna i to tak bardzo, że wręcz zakrawało to na głupotę, dlaczego więc tym razem zachowywała się jak największy tchórz?
Nie mogła ani spać ani jeść. Wyszła na wieczorną przebieżkę, ale nawet bieganie nie sprawiło jej radości. Wracała myślami do rozmowy z Mistrzem Eliksirów. Do niedoszłego pocałunku. Do Very i jej dociekliwości. Teleportowała się na błonia i ruszyła w stronę zamku. Jak zawsze imponujący, o zmroku wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Gdy przekroczyła bramy Hogwartu, poczuła się mocniejsza i bardziej pewna siebie. Z tym miejscem wiązało się wiele wspomnień. Egzaminy, Quidditch, Umbridge. Obrazy pojawiały się w jej głowie i znikały zastąpione przez kolejne. Jeszcze nie wiedziała co powie Profesorowi, ale na pewno winna jest mu przeprosiny jak i podziękowanie. Może będzie miała szczęście i nikt nie wspomni o niedoszłym pocałunku?
Jak się okazało, tym razem Merlin troszkę z niej zadrwił, gdyż nikogo nie zastała. Albo po prostu nie chciał jej otworzyć. Zmuszona więc była czekać na kontakt z jego strony. Czekała dwa tygodnie i chodziła niczym struta. Nie sądziła, że aż tak bardzo to wydarzenie będzie miało na nią wpływ, w końcu minęło już tyle lat. Kiedy wreszcie ujrzała sowę na swoim parapecie westchnęła trochę z ulgi, trochę z rozczarowania, że jednak nie zapomniał o całej sprawie. Przejrzała kilka pospiesznie napisanych zdań i żołądek jej się ścisnął. Severus znalazł odpowiednie wspomnienie i chce udostępnić je Veronice jak najszybciej. Od niej zależy kiedy to najszybciej będzie.
Usiadła w fotelu, przymknęła oczy i nie otworzyła ich dopóki ostatnia łza nie skapnęła na jej spódnicę. Wtedy podniosła się, nabrała tchu i pogodzona z losem postanowiła zafiukać do córki.
Vera nie tyle co zdziwiona jej wizytą co wręcz zakłopotana przyjęła matkę w kuchni. Jak się okazało kilka sekund później powodem był pół nagi Brian próbujący prześlizgnąć się niezauważonym do łazienki. Hermiona jak to kobieta miała w zwyczaju spojrzała na jego duże stopy, wyrzeźbiony brzuch i kształtny tyłek. Na chwilę zapomniała po co tu przyszła. Na chwilę była tylko czarownicą patrzącą na pięknego mężczyznę, kiedy jednak odwróciła głowę obraz młodego jędrnego ciała zastąpiły czarne błyszczące oczy i krzywy uśmiech, który tak rzadko miała okazję oglądać. Znów poczuła dziwne ukłucie w brzuchu i aż się wzdrygnęła.
- Mamo, czy ty właśnie pomyślałaś, że miałabyś ochotę schrupać mojego chłopaka? - Na poły poważnie, na poły żartem zapytała Nica.
- Po tylu latach kochanie powinnaś się nauczyć, jaki typ mężczyzn mnie pociąga – spojrzała na nią z przyganą, próbując zamaskować to co czuła jeszcze przed sekundą.
- Niby jak miałabym się tego nauczyć? Nigdy z nikim nie wychodziłaś. Jeśli już to z jakimiś palantami, którym chodziło tylko o jedno. Nie uwierzę, że właśnie tacy cię pociągają.
- Najpierw byłaś zbyt mała, potem kiedy podrosłaś, zwyczajnie mi się odechciało. Tak było łatwiej. Szybki seks i cześć. Myślisz, że któryś z nich zostałby na dłużej gdyby usłyszał, że mam córkę, nie pracuje czynnie, ledwo wiążę koniec z końcem? Faceci nie lubią problemowych kobiet, a jak jeszcze ta kobieta ma przeszłość, to już w ogóle katastrofa. - Mówiła to z uśmiechem niczym anegdotkę, ale widać było od lat przechowywany ból w jej oczach.
Na szczęście właśnie tę chwilę wybrał Brian by wreszcie się przywitać, posiadając już komplet ubrań na sobie podszedł i jak zawsze podał matce dziewczyny rękę, którą uścisnęła wdzięczna za przeszkodzenie w rozmowie o przeszłości.
-Co Panią do nas sprowadza? - Uśmiechał się czarująco, ale jak tylko wypowiedział te słowa, już wiedział, że to był błąd. Zrobił kwaśną minę i spojrzał na ukochaną przepraszająco. Jednak Hermiona, która już dawno domyślała się prawdy machnęła tylko ręką i uśmiechnęła się uspokajająco.
- Skoro już się domyślacie, że to nie jest zwykła rodzicielska wizyta, powiem o co chodzi. Po minie matki Vera domyśliła się, że jest to coś poważnego, więc kiwnęła głową dając jej zielone światło. Brian wiedział o niej wszystko, mógł więc usłyszeć i to co matka chciała powiedzieć.
- Severus powiedział mi, że chciałabyś zobaczyć i usłyszeć swojego ojca. Nie chciałam tego nigdy. Nie zasłużył na żadną pamięć o nim. Nie był wart niczego. Jednak tu nie chodzi o moje zdanie, a o ciebie. Więc się zgodziłam. Severus ofiaruje nam jedno wspomnienie o Greybacku. Nie wiem jak go do tego przekonałaś, widocznie musisz być bardziej podobna do mnie niż myślałam.
- Mamo, naprawdę? Zrobi to? Zobaczę go? Kiedy? - Widząc córkę tak podnieconą i przejętą, o mało się nie rozpłakała. Całe życie były same. Dorastanie bez ojca potwora było lepsze niż dorastanie z nim. Teraz kiedy już dorosła i miała własne życie, nie mógł jej skrzywdzić.
- Kiedy chcesz. Nie ustaliłam jeszcze terminu wolałam najpierw cię powiadomić.
- Choćby jutro. - Głos Nicy brzmiał dziwnie twardo jak na słodką istotkę, którą była i Hermiona zrozumiała jeszcze jedną rzecz. Jej córka tylko gra dzielną, naprawdę jest o wiele bardziej zdenerwowana tą sytuacją niż pokazuje.
Szybko się pożegnała i postanowiła od razu ustalić, czy termin pasuje Mistrzowi Eliksirów.
Na szczęście nie miał z tym problemu. W zasadzie był wręcz zadowolony, że tak szybko to załatwią.
Kiedy więc Veronica i Hermiona przybyły do Hogwartu, od razu wpuścił je do swoich komnat. Młodsza Granger wydawała się wręcz urzeczona jego pokojami, starsza natomiast coraz bardziej bledła i kiedy wreszcie wyciągnął i przygotował Myślodsiewnie kobieta wyglądała jakby miała zemdleć. Wbrew sobie podszedł i niezgrabnie ją objął chcąc dodać otuchy. Czy mu się udało? Sam nie wiedział. Odzyskała kolory, ale nadal wyglądała jakby to wszystko było dla niej za dużo.
Odszukał odpowiednie wspomnienie i delikatnie umieścił je w misie. Spojrzał na matkę i córkę i ruchem głowy nakazał im zbliżenie się. Nica chwyciła dłoń matki i uścisnęła z wdzięcznością.
Już po kilku sekundach wszyscy troje byli w jednej z kryjówek Voldemorta. Wszędzie panowały ciemności, a jedyne poświaty pochodziły z zawieszonych wysoko pochodni. Severus spojrzał na kobiety. Hermiona wyglądała jakby samo oddychanie sprawiało jej niemożebny ból. Podszedł bliżej i zmusił ją by uniosła ku niemu twarz. Jej oczy momentalnie wypełniły się łzami.
- Nikt nie mówił, że to się kiedykolwiek stanie, nie jestem gotowa! - Znów przygarnął ją do siebie ofiarując oparcie, którego tak bardzo potrzebowała. Wtuliła się w niego już żałując chwili słabości. Oddychała spazmatycznie, a stojąca z boku Vera mogłaby przysiąc, że Snape wdychał zapach jej matki jakby nie widział jej wieki. I wieki za nią tęsknił.
Gdy się rozłączyli wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mężczyzna chwycił jedną ręką jedną Granger, druga ręką drugą Granger i poprowadził je ciemnym tunelem nim którakolwiek zdążyła zaprotestować. Gdy tunel gwałtowanie zakręcił, a ciemność i ponurość została zastąpiona przez marmury, dywany i ciepłe światło sączące się z gustownych lamp wszyscy zrozumieli, że przejście podziemne ciągnęło się pod posiadłością, a oni właśnie dostali się do jej środka. Nie mieli jednak czasu na przetrawienie tej informacji, do pokoju wkroczyła bowiem dobrze wszystkim znana wężowa postać, wraz ze swoją gadzią przyjaciółka. Hermionę przeszedł dreszcz. Patrzyła na niego niczym na najgorszy koszmar. Mimo iż minęło już tyle lat, a on już dawno nie żył, jego wspomnienie nie mogło być bardziej żywe. Poruszał się tym niezgrabnym krokiem, ale po chwili zrozumieli, że on nie opuści pomieszczenia. On na kogoś czeka. Niecierpliwił się coraz bardziej, a wraz z nim Panny Granger. Severus wiedział dobrze co się wydarzy, więc starał się tylko zapewnić im tyle komfortu ile był w stanie. Bezwiednie gładził Hermionę po zimnej dłoni i stał tak blisko jak to było możliwe bez dotykania jej. Veronica stała obok, już się nie bała. Jej dusza podróżniczki i odkrywczyni wreszcie doszła do głosu. Nikt się nie odzywał, jakby wypowiedzenie jakiś słów stanowiło profanację tego miejsca i tej sytuacji. Riddle cały czas nerwowo dreptał, obracając różdżkę w reku. Jak na komendę w pokoju rozbrzmiały pyknięcia i Czarny Pan uśmiechnął się szeroko otoczony swoimi sługami. Żadna z postaci nie ściągnęła jeszcze ani maski ani kaptura, ale Hermiona już skupiła się na tym najbliższym, stojącym jakby z lękiem i dystansem. Jakby wiedział, jak to wszystko się skończy. Podświadomie widzowie skupili się w jednym kącie, aby nie mieć żadnego kontaktu z uczestnikami sceny. Voldemort spojrzał na każdego ze śmierciożerców i gestem zezwolił im na ściągnięcie masek. Tak jak Hermiona podejrzewała. Najbliższym sługą był Severus. Gdy tylko pozostali również pokazali twarze, jego się spięła i już do końca spotkania pozostała czujna. Wyglądał na tak uniżonego i przejętego tym wszystkim, że Granger obiecała mu pogratulować doskonałego aktorstwa. Kiedy ona skupiała się na każdym szczególe anatomii byłego profesora, Vera przeżywała prawdziwe katusze. Patrzyła na swojego ojca, którego dyskretnie wskazał jej Severus. Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, a gdy się odezwał by zdać raport swemu Panu, wręcz zadrżała. Była wstrząśnięta i do głosu doszły uśpione ciekawością emocje. Walczyła ze sobą by nie uciec. Patrzyła na ojca i choć jej serce go nienawidziło i pogardzało nim, umysł nie pozwolił jej się odwrócić. Została, cicha i drżąca. Mimo wszystko usiłowała zapamiętać każdy szczegół. To że serce nie powinno, nie znaczy że nie tęskni.
Po kilku sekundach wspomnienie się skończyło, a podróżnicy wrócili do komnat Mistrza Eliksirów. Severus obejmował Hermionę jakby próbując ją ochronić. Ona wciąż łapała oddech i próbowała powstrzymać łzy. Veronica zaś patrzyła na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Była w zbyt wielkim szoku by się odezwać. We troje usiedli w fotelach. Nikt się nie odzywał. Gdy pierwsze emocje opadły, gospodarz podał gorącą herbatę i starał się wciągnąć kobiety w rozmowę. Żadna z nich jednak nie była chętna. Obie miały głowy pełne myśli i potrzebowały samotności. Zaproponował im, że je przenocuje, ale po kilku słabych protestach panny Granger wyszły, obiecując, że skontaktują się niedługo.
Nim jednak doszło do ponownego spotkania, upłynęło prawie pół roku. Veronica załatwiała stypendium, biegała po wydziałach i zajmowała się swoim życiem prywatnym. Przez długi czas głównie rozmyślała o tym co zobaczyła i co usłyszała. Cieszyła się, że wreszcie postać z jej snów i koszmarów jest bardziej materialna. Pozwoliło jej to zamknąć pewien etap. Już nie rozpaczała i nie rozpamiętywała. Wiedziała już jak wygląda jej ojciec. Z tym mogła żyć. Mogła ruszyć dalej i właśnie to chciała zrobić. Brian zdawał się doskonale odczytywać jej nastroje i plany, bo ciągle był przy niej i nie pozwalał jej myślom zbytnio dryfować. Stanowił doskonałe wsparcie, a kiedy po powrocie z uczelni zastała go klęczącego z bordowym pudełeczkiem w dłoni, nawet go nie otworzyła, tylko od razu rzuciła się ukochanemu na szyję. Postanowili urządzić małe przyjęcie.
Szczególnie zależało na tym Brianowi, nie znał dobrze znajomych i rodziny ukochanej i chciał to zmienić. Nica jednak również miała swoje ukryte motywy, więc wspólnie orzekli, że impreza w weekend to doskonały pomysł.
Teraz musiała zrobić jeszcze tylko jedno. Jak jej matka czuje się w sprawie zaproszenia na imprezę Severusa Snape'a.? Oczywiście jak podejrzewała, matka od razu odrzuciła taką wiadomość, tłumacząc, że Snape nawet nie wie co się robi na takich przyjęciach, ale na szczęście nie miała nic naprzeciwko zaproszeniu go. Co prawda wyglądała jakby miała zwymiotować na myśl o ponownym z nim spotkaniu, co Vera wzięła za dobrą kartę. Wybrały się na zakupy i pod płaszczykiem niewinnej rozmowy, młoda Granger dowiedziała się, że jej matka w rzeczy samej ma coś do byłego profesora. I to całkiem sporo. Na samo wspomnienie o nim czerwieniła się, a gdy zostało jej to wypomniane, o mało nie przeklęła córki. Sukienki udało się kupić.
Wieczór przyszedł szybko. Goście dopisali. Hermiona przechadzała się po ogrodzie zagadując każdego, próbując zająć myśli i odwrócić własną uwagę od faktu, że nie dość że Severus się nie pojawił, to jeszcze chyba tylko ona zwróciła na to uwagę. Niestety słabo jej szło, bo co chwilę sprawdzała godzinę i patrzyła w stronę wejścia na podwórko. Nie było go. Olał sprawę. Próbowała udawać, że jej to nie boli i że się nie przejęła, ale tak nie było. Liczyła, że go zobaczy, że porozmawiają. Niestety on chyba tego nie chciał.
Gdy przyjęcie dobiegło końca, a goście zaczęli się rozchodzić, usiadła wreszcie w towarzystwie córki i przyszłego zięcia. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Prócz nich w ogrodzie były już tylko Ginny wraz matką oraz jedna z koleżanek Nicy ze studiów z chłopakiem. Kiedy jednak rozległo się skrzypienie furtki, Hermiona pierwsza wyleciała by zobaczyć kto to. I stanęła jak wryta wpatrując się w zakłopotaną twarz Severusa Snape' a. Nieporadnie przestępował z nogi na nogę nie wiedząc czy może wejść do środka, czy bezpieczniej zostać na zewnątrz. W ręku trzymał butelkę whisky oraz bukiet goździków. Wcisnął jej kwiaty w ręce, wyminął ją ruszył w stronę rozstawionego w ogrodzie stołu. Kobieta stała jak oniemiała, nie mogąc pojąć, co tu się właściwie stało. Czy on właśnie minął ją bez słowa przywitania i nawet na nią nie spojrzał? Co się stało?
Postanowiła tym razem dopuścić swoje gryfońskie serce do głosu i załatwić sprawę od razu. Energicznie podeszła do Snape'a rozmawiającego z jej córką, złapała go za rękaw szaty i bez pardonu pociągnęła w stronę domu. Jeśli ktokolwiek był zaskoczony jej zachowaniem, nikt nie dał tego po sobie poznać. Gdy wreszcie zostali sami oczywiście opuściła ją odwaga, ale starała się nadrabiać miną. Patrzyła na niego surowo, ale w jego oczach widziała, że już od progu przejrzał jej grę. Westchnęła i usiadła na najbliższym krześle.
- Dlaczego tak się zachowujesz? Czy coś ci zrobiłam?
- Jak się czujesz?
- Czy już zawsze będziesz na moje postawione pytanie rzucał swoje?
- A pozwolisz mi na to?
Zaśmiała się cicho i spojrzała na niego. Wcale się nie uśmiechał, jego wyraz twarzy mógł dla przeciętnego obserwatora być taki sam jak zawsze, ale ona zauważyła, że coś się zmieniło. Nim jednak spróbowała dojść do tego co, jej towarzysz już się odezwał.
- Kiedy wyszłyście i długo długo później również nie mogłem dojść do siebie. Wydawać by się mogło, że nic to dla mnie nie znaczyło, ale przeżyłem to prawie tak mocno jak ty. Patrząc na niego, wróciło do mnie to co ci zrobił. Twój krzyk i płacz śni mi się po nocach. Widzę te bezradną młodą dziewczynę krzywdzoną na moich oczach i czuję taki wstyd. - Głos mu się załamał, więc wstała, podeszła i chwyciła jego dłoń.
- Myślałem, że mi przeszło, że się z ciebie wyleczyłem, ale to nie prawda. Veronica jest piękną młodą kobietą. Jest też cholernie silna. Wydaje mi się, że nawet ja nie jestem tak silny i odważny jak ona. A chciałbym być. Chciałbym znaleźć w sobie siłę, aby powstrzymać wtedy to wszystko. Oszczędzić ci bólu i upokorzenia. - Spojrzał jej w oczy. - Nie chcę już być źródłem twoich nieszczęść.
- Och Severusie. Nie jesteś, nigdy nie byłeś. - Przytuliła się do niego, a gdy poczuła, że wstrzymuje oddech wspięła się na palce i delikatnie pocałowała go w usta. Nie zareagował. Patrzył na nią w szoku, niezdolny by cokolwiek powiedzieć.
- Nie skrzywdziłeś mnie. Byłeś moją siłą, gdy tego potrzebowałam. Dzięki tobie mam córkę. Jestem szczęśliwa.
- Mówisz to, bym poczuł się lepiej. Przepraszam, nie chce twojej litości. Pomyślałem tylko, że chcę abyś wiedziała. Zawsze o tobie myślałem, przez całe życie. Wybacz mi.

Z cichym pyknięciem aportował się, a ona długo jeszcze wpatrywała się w pustą przestrzeń, którą po sobie pozostawił. Nawet nie wiedziała, że płacze. Dopiero gdy podeszła do niej Veronica i okryła ją narzutką, dotarło do niej że drży.

Severus wrócił do swoich komnat i opadł na kanapę bez sił. Wyrzucał sobie, że ta kobieta znów go sprowokowała. Widział jak na nią działa, nie mógł zaprzeczyć, że ona też nie jest mu obojętna, ale wciąż pamiętał to co było. Pamiętał i nie był w stanie zapomnieć. Przeszłość była zbyt wyraźna w jego umyśle, a rany których był sprawcą wciąż jeszcze się nie zabliźniły.

Kolejne tygodnie mijały, a ona nie przestawała myśleć o Mistrzu Eliksirów. Mimo, że jasno dał do zrozumienia, że nic nie chce mieć z nią wspólnego. Myślała o jego pięknych oczach, o głosie, który za każdym razem wywoływał drżenie. O tych wszystkich latach, które stracili. Powiedzieć, że tęskniła za nim, to jak nie powiedzieć nic. Postanowiła zawalczyć o niego jeszcze raz. Złożyła mu wizytę wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewał. Z samego rana wparowała do jego komnat, jeszcze zanim zdążył się ubrać i pomyśleć o śniadaniu. Od razu zirytował się na jej widok, ale widziała że jej mocniejszy niż zwykle makijaż i skąpa sukienka zrobiły na nim wrażenie. Pozostając w roli gospodarza poczęstował ją herbatą i usiedli naprzeciwko siebie. Patrzyła na niego starając się wyglądać uwodzicielsko, ale nie zdesperowanie. Założyła nogę na nogę odsłaniając pokaźny kawałek uda. Widziała, że jego spojrzenie się wyostrza. Popatrzył na jej manewr a chwilę później trzymał ją w ramionach. Pisnęła zaskoczona, ale nie mogła powstrzymać rumieńca.
- Po co to robisz? Po co ci ktoś taki jak ja? - Również oddychał szybciej, ale kontrolował się do granic możliwości. Czuła jego palący dotyk w talii, nie potrafiła ukryć drżenia, którego tak jej brakowało.
- Nie chce kogoś takiego jak ty. Chcę ciebie.
- Hermiono. Żyliśmy osobno przez dwadzieścia pięć lat. Nie jestem już tym samym człowiekiem. Nawet mnie nie znasz. Nie chcesz się w to pakować. Wydaje ci się, że to co kiedyś było nam wystarczy.
- Jeszcze nawet nie jesteśmy razem, a ty już mówisz mi co mam robić. - Uśmiechnęła się do niego, a gdy się nachylił by ją pocałować wtuliła się w jego tors. Choć w myślach się przeklęła, musiała sobie pogratulować. Jego serce waliło tak mocno i szybko, że musiał czuć to co ona. Innego wyjścia nie było. Postawiła wszystko na jedną kartę.
- Severusie, czy ty mnie lubisz?
- Jak tak patrzę jak usiłujesz manipulować swoim ciałem to coraz mniej. - Przyciągnął ją mocniej do siebie i znów nachylił się do pocałunku. Tym razem oddała mu całą siebie, wkładając w pocałunek całą tęsknotę. Mężczyzna nie tracił czasu. Szeptem zapytał czy jest pewna, a gdy
w odpowiedzi ugryzła go w język zaniósł ją do sypialni.
Wreszcie wszystko było tak jak powinno. Nie spieszyli się, ale też nie tracili czasu. Nie patrzyli w przeszłość. Razem próbowali stworzyć przyszłość. Przyszłość wolną od demonów, strachu
i poczucia winy.
Rok później Veronica została najpiękniejszą Panną Młodą w historii Hogwartu, natomiast jej matka dostała pewną drugą lokatę. Choć byli tacy, którzy uważali, że Hermiona Granger mimo czterdziestki na karku jest najpiękniejsza. Między innymi jej mąż Severus Snape.
Nie pasowali do siebie. Duża różnica wieku, jak również charakterów powinna ich od siebie odrzucać, ale wcale tak się nie stało. Im dłużej spędzali razem czas, tym bardziej się w sobie zakochiwali. Jednego tylko żałowali. Że dali przeszłości tak długi igrać ze szczęściem.

wtorek, 26 września 2017

Miniaturka konkursowa MEA CULPA

Witajcie!
Wracam po przerwie, lekkie zawirowania w życiu zawodowym, normalka ;)
prezentuje wam tekst, który brał udział w konkursie facebookowym i zdobył WYRÓŻNIENIE
Część I dziś, reszta pewnie pod koniec tygodnia. Dodaje partiami, bo lekko siadło formatowanie, więc trzeba ogarnąć.
Podrzucam również linka do bloga z pozostałymi tekstami konkursowymi ;)

http://konkurs-sevmione.blogspot.com/

Indżojcie, chętnie poczytam co sądzicie o pozostałych tekstach i oczywiście o moim ;)
pozdrawiam ;)
kejtidzi







MEA CULPA






       Świst kolejnej Drętwoty nad jej uchem ustał, ale tylko na kilka sekund. Nie mogła dostrzec z kim walczy, ale ktokolwiek to był, walczył zaciekle. Przetoczyła się za kamienną kolumnę
i pozwoliła sobie na głęboki wdech. Biegła przed siebie tak długo, aż zabrakło jej tchu. Mijała tańczące w morderczej walce pary, ale nie zatrzymywała się. Zależało jej tylko na kilku chwilach
w schronieniu. Gdy nie usłyszała żadnych krzyków ani kroków, zamknęła oczy. Była bezpieczna. Zdawała sobie sprawę, że podczas najważniejszej bitwy w świecie czarodziejów raczej nie można pozwolić sobie na taki luksus jak bycie bezpiecznym, ale podczas tej jednej krótkiej chwili miała cichą nadzieję, że nic jej nie grozi. Pogładziła się po lekko napiętym, zaokrąglonym brzuchu
i szepnęła patrząc prosto na swoją dłoń.
-  Jeśli...-  głos jej się załamał, ale odnalazła wewnętrzną siłę i kontynuowała - jeśli obie z tego wyjdziemy, Voldemort przegra, a dobro zatriumfuje, powiem ci prawdę. Powiem ci prawdę w dniu twoich...dwudziestych piątych urodzin. - Ciche słowa niczym modlitwa zawisły w powietrzu. Hermiona ucałowała koniuszki palców lewej dłoni i na krótką chwilę przyłożyła je do swojego łona. Wzięła głęboki oddech i znów rzuciła się w wir walki, miotając zaklęciami w każdą zakapturzoną postać jaka pojawiła się na jej drodze.
Kilka godzin później opadła bezradnie na ziemię i zaniosła się płaczem tuląc do siebie sztywne, ciężkie ciało Freda. Choć odszedł, a jego dusza uleciała już w niebyt ona dalej płakała, nie mogąc pogodzić się  z tym, że już nigdy nie usłyszy jego kiepskich dowcipów i śmiechu, który nieraz łagodził pełną napięcia ciszę. W końcu jednak siłą została rozdzielona z przyjacielem
i poprowadzona w daleki kąt, który miał służyć za ośrodek leczniczy i szpital polowy w jednym. Minerwa i Poppy od razu do niej dopadły patrząc z troską na jej bladą umorusaną w krwi twarz. Żadna z nich nie nawiązała do oczywistego, ale nie musiały tego robić. Skoro była cała i zdrowa,
a jej ciało wyglądało na nienaruszone, to znaczy, że z dzieckiem również jest wszystko dobrze. Zaklęcia diagnozujące tylko potwierdziły ich podejrzenia, więc padły sobie w ramiona i zapłakały
z radości.






   Od kiedy była w ciąży jej rysy się wygładziły, na rękach i nogach pojawiły się niebieskie
i fioletowe żyłki. Jej ciało nabrało dziwnej miękkości. Zniknęły sterczące biodra i uda jak u młodej kozy. Jej piersi zwracały uwagę każdego, więc znów tak jak w piątej klasie zaczęła ubierać się
w workowate ciuchy, zakrywające praktycznie wszystko. Z energicznej żywiołowej dziewczyny przeobraziła się w stateczną, wręcz przewrażliwioną młodą matkę. Młodą matkę, której najprawdopodobniej nie będzie dane urodzić i wychować dziecka.



    Jednak kiedy Neville zniszczył węża, a Harry położył kres tyranii Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, wszystko się zmieniło. Cały magiczny świat skupił się na dwóch czynnościach. Opłakiwaniu zmarłych poległych  w walce oraz wiwatowaniu na cześć zwycięstwa i wolności.
Światło zapanowało wszędzie i ciche, ponure dotąd Hogsmeade roziskrzyło się feerią barw. Ludzie ściskali się, płakali i tańczyli na ulicach. Świętowanie stanowiło oś ich istnienia przez długi czas.
Hogwart choć pokiereszowany i zrujnowany szybko nabierał kształtów i wracał do formy.
Wiele się zmieniło. Jedyne co pozostało niezachwiane i niezmienne przez cały czas to przynajmniej pozornie charakter profesora Snape'a. Raczył wszystkich sarkastycznymi docinkami, przeklinał
i ogólnie był wrzodem na tyłku, ale to tylko w tych rzadkich sytuacjach kiedy w ogóle opuszczał swoje komnaty w lochach. Choć nie postawiono mu żadnych zarzutów, a wyjście cało z bitwy nazywano cudem, on sam zachowywał się, jakby przeżycie było dla niego największą karą. Jeśli już pojawiał się wśród ludzi to tylko na krótkie chwile i to tylko z konieczności. Ani razu nie dał jej poznać, że mu zależy. Ani razu z nią nie porozmawiał. Jeden jedyny raz kiedy ich oczy się spotkały od razu uciekł. Dostrzegła wtedy cały jego ból, poczucie winy i nienawiść do siebie. Gdyby tylko wiedział, że mu wybaczyła...
Nie pozostawił jej wyboru. Spakowała manatki i wyjechała, ledwo godząc studia z wychowywaniem córeczki. Czy o nim myślała? Częściej niż była w stanie przyznać. Jednak to on dokonał wyboru. Kim była by mieszać w jego życiu?






25 lat później:



- Mówię poważnie, powinnaś dać mu szansę!
- Mamo, z całym szacunkiem, ale nie jesteś żadnym autorytetem w miłosnych sprawach, a tym bardziej nie masz rozsądnego zdania na temat chłopaków Longbottomów. - Veronica przewróciła oczami niczym nastolatka i spojrzała na oburzoną matkę z politowaniem. Od godziny rozważały wszelkie za i przeciw w pewnej gorącej sprawie. Sprawą tą był seksowny i utalentowany Brian Logbottom, syn szkolnego kolegi  Hermiony który po wojnie objął posadę nauczyciela zielarstwa.
Brian stracił głowę dla Veronicy pięć minut po tym jak ją poznał, ale że charakter w dużej mierze odziedziczył po ojcu, na randkę zaprosił ją dopiero po prawie roku znajomości. Oboje wrócili ze studiów za granicą i pierwsze spotkanie było również zjazdem rodzinno - szkolnym dla ich rodziców. W Norze znów było gwarno i wesoło jak za dawnych czasów. Przy stole siedziała również Ginny 
z kolejnym wnukiem na rękach, prócz tego oczywiście Ron z żoną, Charlie, Bill i Percy, wszyscy
z wymuszonymi uśmiechami przysłuchujący się sprzeczce panien Granger. Przywykli już do tego, że rozmawiają one ze sobą tak swobodnie jakby były koleżankami, a temat nie ma znaczenia, bo i tak przedyskutują go przy wszystkich od a do zet. Tym razem nie mogło być inaczej. Jak tylko Brian oddalił się by w samotności celebrować " zastanowię się " jakim obdarzyło go Nika wszystkie czarownice zaczęły debatować na temat tego czy powinna się zgodzić. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miała matka zainteresowanej, ale z racji tego, że od dawna nikt nie widział jej w towarzystwie mężczyzny, wszyscy po prostu zlewali jej zdanie w tej sprawie. To nie tak, że nie szanowali jej opinii. Hermiona była po prostu... straconą sprawą. Tą jedną osobą w grupie osób, której jest dobrze tak jak jest. Bez męża, z córką za granicą, gromadką przyjaciół. Właśnie przyjaciół...Przez pierwsze lata po narodzinach Roni wszyscy na siłę organizowali jej randki, swatali z kuzynami, znajomymi, znajomymi znajomych. W końcu jednak przestali. Nie dociekali również dlaczego tak uparcie nie chce się zaangażować, tak samo jak nie chce wyjawić, kto jest ojcem Veronicy. Oczywiście od lat krążyły plotki, jakoby ojcem był jakiś mugolski znajomy  z którym zdradzała Rona, lub że jej córka jest owocem przygody na jedną noc z kimś ze Slitherinu i ze wstydu nie może się przyznać z kim. Jedno było pewne. Nika jako wysoka długonoga szatynka mogła być córką kogokolwiek. Jej charakterystyczny krzywy uśmiech hipnotyzował mężczyzn z całego świata, a blada lekko anemiczna cera nadawała jej dziecinnej buzi surowego wyrazu. Jedyne co dopełniało jej wygląd lekko burząc poczucie ideału był orli nos wielkości autobusu i praktycznie płaska klatka piersiowa. Mimo tego, nie narzekała ona na brak powodzenia u mężczyzn, więc kiedy kolejny zaprosił ją na randkę, postanowiła się zgodzić, w zasadzie tylko przez wzgląd na dawną przyjaźń matki z ojcem amanta. Została jednak pozytywnie zaskoczona, bowiem młody Longbottom zaprosił ją do jednej z cieplarni ojca, by pokazać jej kilka nowych okazów, które sam przywiózł ze swojej podroży po Azji. Wbrew sobie poczuła podekscytowanie na myśl o tym spotkaniu. Kochała to co nieznane, nowe i dziwne, a wszystko wskazywało na to, że właśnie tego doświadczy na spotkaniu
z Brianem, który jakby tego było mało, miał najpiękniejsze oczy jakie zdarzyło jej się widzieć.
    Jak się okazało, oczy nie stanowiły jedynej niesamowitej cechy chłopaka. Był oczytany i tak błyskotliwy, że wręcz topniała, by zaprosił ją na kolejną randkę. Rozmawiali całą drogę powrotną do mieszkania, a kiedy wreszcie się rozstali Veronica o mało się nie rozpłakała. Pierwszy raz w życiu zdarzyło jej się być na randce o której marzyła by od razu przemieniła się w kolejną i kolejną. Poczuła, że Brian Longbottom jest kimś tak wyjątkowym, że to aż straszne. Z reguły nie wierzyła w te wszystkie pierdoły z babskich magazynów w stylu " miłość od pierwszego spojrzenia" ; " rozkochaj go w sobie na pierwszej randce" i tak dalej. Nie wierzyła w to, ale gdy następnego dnia relacjonowała matce spotkanie, właśnie tak się czuła. Jak zakochana. Oczywiście Hermiona jako wieczna sceptyczka zaraz zgasiła jej optymizm i kazała uzbroić się w cierpliwość, ale widać było,
że na niej ten chłopak też zrobił nie małe wrażenie.
- I naprawdę wszystko było idealnie?
- No nie do końca, choć to właściwie drobiazg -  Vera spojrzała na matkę uważnie i zaraz odwróciła wzrok.
- Mów, chcę znać wszystkie szczegóły!
- Kiedy przechadzaliśmy się między stanowiskami, przystanęliśmy przy jednym na dłużej. Kojarzysz tę drobniutką roślinę o bordowych kwiatach, której liście jakby wiją się? Każdy płatek ma maleńką niebieską łezkę? Działaniem przypomina Amortencję, choć najczęściej wykorzystuje się właśnie te płatki by pogłębić działanie kilku trucizn. A ten zapach... - Rozmarzyła się, a ponieważ Hermiona patrzyła na nią dziwnie, wyprostowała się na krześle i zaczerwieniła.
 - Jakbyś tak uważnie słuchała mnie, kiedy byłaś mała...eh. No i co z tą rośliną? Kazał ci ją wąchać czy jak? A może chciał buziaka?
- Nie o to chodzi. Nie chciałam by sprawy biegły tak szybko, więc nachyliłam się by ją powąchać i wtedy dostrzegłam w kącie jakąś ciemną postać. Wielkie czarne oczy wpatrywały się prosto we mnie z trwogą, a jego ręka już sięgała po różdżkę. Wtedy nakazał mi być cicho, i wycofał się z powrotem w stronę drzwi. Musiał rzucić zaklęcie rozpraszające, bo gdy spojrzałam tam ponownie, nikogo nie było. Pomyślałam o tym dziwnym zdziczałym profesorze, o którym czasem wspominał wujek George, ale w sumie, nic takiego, może zasnął.   - Veronica opowiadała te wydarzenia jak każdą inną randkę, w ogóle nie przywiązując wagi do spotkania z tajemniczym mężczyzną. Jednak Hermiona musiała wiedzieć wszystko.
- Jak on wyglądał?! Opisz mi go jak najdokładniej.
- Już ci mówiłam. Bordowy, niebieskie łezki..
- Ten mężczyzna!
- Dość wysoki, czarne jak węgiel oczy, przydługie czarne, miejscami siwawe włosy, paskudny nos..znasz go?
- Nie sądzę, ale teraz cię zostawię, przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia.
Hermiona tak się zdenerwowała, że nawet nie zauważyła zszokowanego spojrzenia córki, jak i tego, że jej nie uwierzyła. Zdecydowanie znała tego mężczyznę.



    Nie była w Hogwarcie ile? Dziesięć lat? Ponowne kroczenie tymi mrocznymi alejkami, zabawa ze schodami..wszystko to przywołało wspomnienia. Pierwszy szlaban, pierwszy W z eseju,  pierwszy pocałunek. Jak na autopilocie zeszła schodami do lochów i energicznie zapukała nim opuściła ją cała odwaga. Jak zawsze musiała czekać. On nigdy się nie spieszył. Tak jakby miał całą wieczność na otwarcie tych cholernych drzwi. Już chciała odejść, gdy wreszcie drzwi minimalnie się uchyliły. Nie musiała widzieć kto stoi po drugiej stronie. Poczuła jego zapach i znów miała 18 lat.
   Znów niósł jej zakrwawione ciało do swoich komnat. Pielęgnował je, a gdy wreszcie szok i niedowierzanie minęło, wypuścił ją do ludzi z obietnicą, że zapomni. Jak mogła zapomnieć? Codziennie rosnący brzuch i zmieniające się diametralnie ciało cały czas przypominało jej, że tamta noc naprawdę miała miejsce, a ona naprawdę została zgwałcona. Zgwałcona i zapłodniona. Nosiła w swoim łonie dziecko śmierciożercy. Mimo, że Severus nękany poczuciem winy raz za razem nagabywał ją i proponował, że zajmie się jej problemem ona nawet przez chwilę  nie rozważała takiej możliwości. Mógł myśleć, że zachowała dziecko by codziennie musiał na nią patrzeć i cierpieć, ale nie zrobiła tego by go ukarać. Zrobiła to, by w ogólnym rozrachunku choć ten jeden raz Voldemort przegrał. Mimo iż dziecko zrodzone z nienawiści i przemocy, Veronica wychowana była w miłości, szacunku i cieple o jakim mogło pomarzyć niejedno dziecko. Gdyby je usunęła, zło zatriumfowałoby kolejny raz. Nie mogła do tego dopuścić.
   Ponownie jak wtedy usiadła w fotelu. Zignorowała trunek, który jej podał. Przyszła w konkretnej sprawie. Nie miała zamiaru rozpamiętywać i jeśli tylko jej na to pozwoli, chciała załatwić to szybko i bezboleśnie, przynajmniej dla jednej ze stron. Mimo, że nie chciała i tak czuła ogromne zdenerwowanie, ale z powodu miejsca, nie osoby.
Severus niewiele się zmienił. Jego błyszczące czarne włosy poprzetykane były siwizną, ale ciemne ciekawskie oczy nie straciły nic ze swojego dawnego blasku. Nadal mógł dla niektórych być przystojny. Gdyby nie to, że codziennie w lustrze widziała zgubny wpływ czasu, pomyślałaby, że znów są w szkole, on uczy, a ona jest nieznośną uczennicą z jeszcze gorszym sekretem.
  Gdy wreszcie doszła do siebie, a on jak to miał w zwyczaju nadal milczał, postanowiła przerwać tę o dziwo nie krępującą, ale jednak ciszę.
- Kopę lat, co Severusie?
- Zbyt mało - odpowiedział zbolałym głosem, pomarszczonymi dłońmi gładząc skronie. Spojrzał na nią, analizując każdy skrawek jej sylwetki, jakby szukał dowodów na to, że zniszczył jej życie nawet teraz, po tylu latach. Wyglądała jednak szykownie i zdrowo jak zawsze. Pełne biodra, pokaźny biust i niewiele zmarszczek jak na jej wiek upewniły go tylko w jednym. Nadal miała to coś. Nadal mogłaby uchodzić za piękność i jeśli jego spytać, o wiele młodszą niż wygląda piękność. Otrząsnął się z głupich myśli i ponaglił ją spojrzeniem.
- Dlaczego tak mówisz, nie cieszysz się, że dawna znajoma wpadła z wizytą?
- Znajoma? Kobieto! Jesteś chodzącym wyrzutem sumienia. Kiedy usłyszałem, że wróciłaś do miasta o mało nie rzuciłem się z wierzy.
- Skończ.
- Nie mam zamiaru.
- Minęło dwadzieścia pięć lat Severusie. Cokolwiek myślisz, że jesteś temu winien, odpuść. Gdybyś coś zrobił, gdybyś nie, i tak by się to stało. To mógł być ktokolwiek.
- Ale to byłaś ty.
- Tak i choć może powiem ci to o wiele za późno, cieszę się, że tak się stało.
- Cieszysz? Tyle wycierpiałaś, byłaś taka młoda, a ty mówisz, że się cieszysz? - prychnął.
- Nie udawaj Severusie, że nie wiesz o czym mówię.
- Naprawdę nie wiem.
- Moja córka jest najwspanialszym darem. Życie z nią to najlepsza wersja życia jakie na mnie czekało. Nie żałuje nawet sekundy z tego wszystkiego i ty też nie powinieneś, bo to cię w końcu zabije.
- Czekam i czekam, a śmierć nie chce przyjść!
- Dość tego. Możesz myśleć, że mnie skrzywdziłeś, możesz cierpieć w samotności, ale nie zwalaj winy na mnie. Nie przenoś na mnie swoich problemów. - Wyglądał jakby pogodził się z tym jak ta rozmowa przebiegła i przymknął oczy, akceptując, że to już koniec.
- I jeszcze jedno -  wymierzyła w niego palec skutecznie przykuwając jego uwagę - trzymaj się z daleka od Veronicy. Jedno złamane serce w rodzinie wystarczy. Nie chcę więcej słyszeć, że ją obserwujesz. Zniknąłeś z życia na dwadzieścia pięć lat, nie sądzę by istniała droga powrotna, a już na pewno nie jest nią moja córka.
 Severus wyglądał jakby zjadł coś niestrawnego. Jakby odczuwał wręcz fizyczny ból. Zaskoczona Hermiona spojrzała na niego i przez sekundę zawahała się, czy okazać mu współczucie, czy po prostu wyjść. Mimo czterdziestki na karku nie potrafiła odmówić sobie gryfońskiej empatii i altruizmu. Z powrotem przysiadła na skraju fotela i pogładziła Severusa po ramieniu.
- ŻYJ. IDŹ NA PRZÓD. NIE ROZPAMIĘTUJ. - Pocałowała go w policzek i ruszyła do drzwi.-
Pamiętaj, nie chcę słyszeć, że kręcisz się koło Very. Miło było porozmawiać po tych wszystkich latach, ale nie chcę znów tu zawitać. Żegnaj.
Nie przyznała się, że przebywanie w tym miejscu stanowi dla niej nie tylko wycieczkę do przeszłych dni, ale również do przeszłych tęsknot.



Wydawało się, że życie wróciło do normy. Veronica spotykała się z Brianem i zdawała się być coraz bardziej zainteresowana sympatycznym chłopakiem. Hermiona zaś rzuciła się w wir pracy, by nie rozpamiętywać minionych lat i tego jak źle i niepewnie się czuła, gdy na jaw wyszedł fakt, że będzie panną z dzieckiem. Najgorsze w tej sytuacji było to, że absolutnie nikomu nie mogła powiedzieć prawdy. Do dziś jedynymi osobami, które wiedziały byli Bellatrix i Greyback. No i oczywiście Severus. Myślała, że te wszystkie gorzkie chwile już za nią, ale rozmowa z Severusem otworzyła furtkę z dawno zakopanym bólem.
Coraz częściej Granger wychodziła wieczorami i jej przyjaciele i córka myśleli, że kogoś sobie znalazła, tyle że wcale nie. Wędrowała ulicami często zahaczając o małe knajpki i puby, a gdy wreszcie smutek zaciskający jej gardło w węzeł odpuszczał, wracała do domu i płakała pod prysznicem. Myślała o Severusie, o tym co te wszystkie lata życia w nienawiści z nim zrobiły i choć starała się jak mogła, czuła, że jest na dobrej drodze, by podzielić jego los. Przestało jej zależeć na opinii innych i w kilka tygodni w końcu zrozumiała, co tak naprawdę czuł nauczyciel Eliksirów kiedy na nią patrzył. Czuł obrzydzenie i pogardę ponieważ była skalana. Brudna i skalana. Mogła coś z tym zrobić ale nie zrobiła. Mogła się bronić, ale strach tak bardzo ją sparaliżował, że skamieniała przytrzymywana przez śmierciożercę i dała mu zrobić to na co miał ochotę. Jedyne na co było ją stać, to nie danie się zabić po wszystkim. Choć to też nie do końca jej zasługa. Gdyby nie to, że była żywym dowodem na porażkę Dumbledore'a i Zakonu, poplecznicy Voldemorta pewnie by ją zabili. Na szczęście Snape jak zawsze wykorzystał swoje umiejętności manipulatorskie i nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. Została tylko kolejną małolatą, która obawiała się śmierci w każdej chwili, więc postanowiła pójść na całość i wylądowała z brzuchem. Było to na tyle racjonalne w tamtych czasach, że nikt nie zakwestionował tego alibi. Przez lata, gdy ktokolwiek pytał ją o posiadanie dziecka w tak młodym wieku recytowała zawczasu przygotowaną formułkę, która miała zaspokoić ciekawość nawet najbardziej wymagającego słuchacza. W zależności od tego kto to był zmieniała wersję. Ojcem dziecka mógł być mugol poznany w wakacje, lub chłopak ze szkoły z internatem, którego mugolscy przyjaciele nigdy nie mieliby szans spotkać. Dziewczynka rosła, a wraz z nią rosły dwie rzeczy. Dystans Hermiony do świata magicznego i przeświadczenie, że musi wyjechać i rozpocząć życie na nowo, oraz poczucie winy i beznadziejności profesora Snape' a. Mężczyzna zamknął się na świat jeszcze bardziej, zdziczał i w zasadzie tylko Dumbledore był w stanie zmusić go do dalszego nauczania. Gdyby to od niego samego zależało, wyjechałby gdzieś daleko, gdzie nie musiałby oglądać dowodów swojej porażki jako czarodziej, nauczyciel i człowiek. A przede wszystkim porażki jaką było nieochronienie bezbronnej dziewczyny, narażenie jej na okropne doświadczenia i schowanie głowy w piasek. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...
Po raz kolejny obudziła się mając mętlik w głowie. Nie pamiętała jak wróciła do domu, ani jakie miała plany na dzisiejszy dzień. Zaraz jednak zorientowała się, że jest sobota i ma wyjść z córką i jej nowym chłopakiem na lunch. Przez pół godziny wymyślała wymówki, aby jednak się z nimi nie spotkać. W końcu poddała się ignorując podkrążone oczy i kapcia w ustach. Spotkanie miało się odbyć w jednej z czarodziejskich knajp, co nie napawało Hermiony zbytnim optymizmem. Przez lata musiała radzić sobie z ciągłą rozpoznawalnością i również to było powodem jej wycofania się do świata mugoli na jakiś czas. Nie mogła znieść tego, że każda napotkana na ulicy osoba chce z nią porozmawiać, jako z przyjaciółką Pottera i członkinią Złotego Trio, które uratowało świat. Miała już dosyć szeptów, uśmiechów i nagabywania, ale przede wszystkim miała dość pytań o córkę. Veronica rosła jak na drożdżach i już po dwóch latach jak na dłoni było widać, że niestety większość cech wyglądu odziedziczyła po ojcu, a nie po niej. Patrzenie na nią sprawiało, że wariowała. Była cudownym pogodnym dzieckiem, ale równocześnie wejrzenie jej oczu i mina kiedy była z czegoś nie zadowolona sprawiały, że Hermiona oblewała się zimnym potem od razu przypominając sobie twarz potwora, który powołał jej córkę do życia.



       Nica ubrana w przepiękną rozkloszowaną sukienkę i buty na niebotycznej koturnie wręcz płynęła w stronę matki, a trzymający jej dłoń chłopak sprawiał wrażenie jakby samo iście w jej towarzystwie było dla niego darem niebios. Hermiona pozwoliła sobie zamówić po drinku dla każdego, ale miała nadzieję, że jej córka nie zauważy nowego nawyku i spędzą miłe popołudnie nie rozmawiając o niczym konkretnym. Jednak gdy para podeszła bliżej, była Gryfonka zrozumiała, że nici ze spokojnego posiłku. Jej córka miała ten szczególny wyraz twarzy jasno mówiący, że coś jest nie tak i ktoś zaraz pożałuje, że się obudził. Postanowiła wziąć byka za rogi i od razu skonfrontować się ze złością córki.
-Co się stało skarbie?
-Co się stało? Och nic się nie stało! - Nie zważając na zszokowaną minę matki i chłopaka Nika chwyciła szklankę z drinkiem i wypiła zawartość duszkiem. Spojrzała wyzywająco na matkę, ale zaraz westchnęła, a jej spojrzenie złagodniało. - Byliśmy wczoraj w cieplarni zobaczyć jak się mają te wspaniałe rośliny, o których ci opowiadałam. Było wspaniale jak zawsze - spojrzała z wdzięcznością na Briana, który od razu się rozpromienił – ale znów widziałam tego tajemniczego mężczyznę. Tego, który nas ostatnim razem podglądał. - Hermiona przerwała jej ruchem ręki. - Jak to? Mówiłaś, że znalazł się tam przez przypadek i zaraz sobie poszedł. - Ogarniała ją coraz większa złość. - Tak myślałam na początku, tyle że po wczorajszej rozmowie...
- Rozmawiałaś z nim? Dlaczego? Veronica powiedz mi, że w nic się nie wpakowałaś.
-Nie. Okazało się, że to profesor z Hogwartu. Severus Snape. Był nauczycielem za czasu twojej nauki, wielkiej wojny i najwyraźniej pamiętał jak chodziłaś w ciąży ze mną. Był miły i wyrażał się bardzo dobrze o tamtych czasach. Nic nie wspominał o ojcu, a kiedy go o to zapytałam wściekł się okropnie i powiedział, że nic się nie zmieniłaś i nadal jesteś idiotką. Kazał mi obiecać, że zmuszę cię do powiedzenia prawdy. Prawdy kto jest moim ojcem mamo. Muszę to wiedzieć. Jeżeli nawet zupełnie obcy facet uważa, że to dziwne ze matka nie chce wyjawić tożsamości swojego kochanka, to myślę mamo, że nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz. I nie próbuj mi wmawiać, że to nie ważne. Jeśli mi nie powiesz, to pójdę do Severusa.
- Severusa?! Zabraniam ci dziewczyno! Słyszysz? Nie chcę więcej słyszeć o Severusie Snape' ie !
-Dlaczego? Co z nim jest nie tak? Nie lubiłaś go za szkolnych czasów?
- Nie ważne. Nie będziemy o tym rozmawiać. Aż mnie głowa rozbolała. Zamów mi jeszcze jedno martini.
-Martini? Mamo, nawet nic nie zjadłaś. To nie jest dobry pomysł.
- Złym pomysłem była twoja rozmowa z Severusem! Co ty sobie myślałaś?! Dlaczego nie chcesz zostawić tej sprawy w spokoju?
- Mamo! Mam dwadzieścia pięć lat, nie uważasz, że mogę zadbać sama o siebie? I przede wszystkim, że powinnam poznać prawdę o tym kto jest moim ojcem?
-Nie wracaj do tego znów. Proszę.
- Jak sobie chcesz. Wychodzę. Dopóki nie zdecydujesz się traktować mnie poważnie, nie chcę z tobą rozmawiać.



Tamtego dnia Hermiona znacznie podniosła poprzeczkę swojej tolerancji alkoholu przyjmowanego na pusty żołądek. Demony przeszłości zaczynały ją doganiać, a jej nogi jak na złość plątały się coraz bardziej.
Gdy wróciła do mieszkania zastała na parapecie sowę, którą skądś kojarzyła, ale nie wiedziała skąd. Zaraz jednak gdy odwinęła pergamin i spojrzała na pierwsze wyrazy listu zrozumiała skąd przybyła sowa i kto jest jej właścicielem.
Hermiono!
Zdaję sobie sprawę, jak bardzo namieszałem ostatnio w twoim życiu, jednak chcę byś wiedziała, że prawda zawsze jest lepsza niż kłamstwo. Możesz uważać inaczej, ale pomyśl o córce. Ona ma już dość kłamstw i zasłużyła na prawdę. Jeśli chcesz, pomogę ci uporać się z tą prawdą. Jestem wam to winien.
Odezwij się kiedykolwiek, będę czekał.


Severus





      Poczuła się bezsilna. Ledwo ogarnęła swoje życie. Wyszła na prostą, teraz znów będzie musiała nagiąć swoje zasady i zrobić coś czego na pewno będzie żałować. Cholerny Severus! Będzie musiała się z nim rozmówić, ale jeszcze nie teraz. Nie była na to gotowa. Najpierw musi trochę podreperować swój wygląd. Jeszcze stary nietoperz zacznie się o nią martwić. Znów zawitała do jego komnat i wbrew sobie zadrżała wchodząc gdy wreszcie łaskawie otworzył jej drzwi do swoich komnat. Zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem i zaproponował fotel. Spoczęła i spojrzała na niego wyczerpana.
- Dlaczego muszę to zrobić?
- Masz na myśli dlaczego musisz być szczera z własną dorosłą córką i wyjawić jej prawdę na temat tego kto jest jej biologicznym ojcem i dlaczego przez całe życie byłyście tylko we dwie?
- Tak właśnie – uśmiechnęła się do niego słabo.
- Bo tak trzeba? Bo zasługuje na prawdę?
- I tak nadal jestem zła, że mieszasz się w nie swoje sprawy, nie próbuj mnie udobruchać tymi dobrymi radami.
- Nie próbuje – odburknął speszony i spojrzał na nią nieśmiało. Pomimo sześćdziesiątki na karku nadal miał w sobie coś z tego dawnego Severusa, który nie potrafił się otworzyć jeśli nie ufał komuś w stu procentach.
- Więc po co znów ją szpiegowałeś?
- Zrozum mnie. Musiałem dopilnować, abyś postąpiła właściwie. Aby ona w końcu dowiedziała się o sobie prawdy.
- Dlaczego?
- Zależy mi na niej...
- Severusie, nie przeginaj.
- Ale to prawda.
- Nie zależy ci na niej, tylko na tym by wreszcie oczyścić się z zarzutów i zaznać spokoju.
- Oboje wiemy, że to nie możliwe...
- Ale to moja mała dziewczynka, nie chcę by się dowiedziała. Jest taka niewinna - W jej oczach zalśniły łzy, a Snape wyglądał jakby naprawdę przejmował się tą rozmową.
- Im dłużej będziesz zwlekała z powiedzeniem jej prawdy, tym trudniej jej będzie tę prawdę zaakceptować.
- Nie. Nie mogę jej powiedzieć. Ona tego nie zrozumie. Pomyśli, że użalam się nad sobą, że kłamię.
- Brzmisz jakbyś jej w ogóle nie ufała – wbrew sobie oboje parsknęli śmiechem i spojrzeli na siebie roziskrzonymi oczami.
- Jestem matką, oczywiście, że ufam mojej córce – odpowiedziała udając obrażoną. Severus protekcjonalnie poklepał ją po dłoni, udając, że nie zauważa dreszczu który przebiegł po jej skórze.
- Więc jej powiedz.
- Czasami myślę, co by było gdyby jednak wybrał ciebie.
- No wiesz, z jej nosem już gorzej być nie może... - uderzyła go w ramię i spojrzała przelotnie chcąc sprawdzić jego reakcję na ten przypadkowy dotyk.
- Moja córka jest piękna, nawet z nosem po ojcu!
- Jest równie piękna co jej matka. - Spojrzał na nią katem oka, ale nie zareagowała na ten ukryty komplement. Chwilę siedzieli w ciszy.
- Gdyby jednak wybrał mnie, nie pozwoliłbym ci borykać się z tym samej. - Popatrzyli sobie prosto w oczy, a potem Hermiona wyszła bez słowa. Nie mogła już znieść tych spojrzeń, przypadkowych dotyków i niewypowiedzianych od dwudziestu pięciu lat słów. Nie po to wróciła do miasta by znów zanurzyć się w jego sekrety i wszystkie uśpione dawno pragnienia.