wtorek, 26 września 2017

Miniaturka konkursowa MEA CULPA

Witajcie!
Wracam po przerwie, lekkie zawirowania w życiu zawodowym, normalka ;)
prezentuje wam tekst, który brał udział w konkursie facebookowym i zdobył WYRÓŻNIENIE
Część I dziś, reszta pewnie pod koniec tygodnia. Dodaje partiami, bo lekko siadło formatowanie, więc trzeba ogarnąć.
Podrzucam również linka do bloga z pozostałymi tekstami konkursowymi ;)

http://konkurs-sevmione.blogspot.com/

Indżojcie, chętnie poczytam co sądzicie o pozostałych tekstach i oczywiście o moim ;)
pozdrawiam ;)
kejtidzi







MEA CULPA






       Świst kolejnej Drętwoty nad jej uchem ustał, ale tylko na kilka sekund. Nie mogła dostrzec z kim walczy, ale ktokolwiek to był, walczył zaciekle. Przetoczyła się za kamienną kolumnę
i pozwoliła sobie na głęboki wdech. Biegła przed siebie tak długo, aż zabrakło jej tchu. Mijała tańczące w morderczej walce pary, ale nie zatrzymywała się. Zależało jej tylko na kilku chwilach
w schronieniu. Gdy nie usłyszała żadnych krzyków ani kroków, zamknęła oczy. Była bezpieczna. Zdawała sobie sprawę, że podczas najważniejszej bitwy w świecie czarodziejów raczej nie można pozwolić sobie na taki luksus jak bycie bezpiecznym, ale podczas tej jednej krótkiej chwili miała cichą nadzieję, że nic jej nie grozi. Pogładziła się po lekko napiętym, zaokrąglonym brzuchu
i szepnęła patrząc prosto na swoją dłoń.
-  Jeśli...-  głos jej się załamał, ale odnalazła wewnętrzną siłę i kontynuowała - jeśli obie z tego wyjdziemy, Voldemort przegra, a dobro zatriumfuje, powiem ci prawdę. Powiem ci prawdę w dniu twoich...dwudziestych piątych urodzin. - Ciche słowa niczym modlitwa zawisły w powietrzu. Hermiona ucałowała koniuszki palców lewej dłoni i na krótką chwilę przyłożyła je do swojego łona. Wzięła głęboki oddech i znów rzuciła się w wir walki, miotając zaklęciami w każdą zakapturzoną postać jaka pojawiła się na jej drodze.
Kilka godzin później opadła bezradnie na ziemię i zaniosła się płaczem tuląc do siebie sztywne, ciężkie ciało Freda. Choć odszedł, a jego dusza uleciała już w niebyt ona dalej płakała, nie mogąc pogodzić się  z tym, że już nigdy nie usłyszy jego kiepskich dowcipów i śmiechu, który nieraz łagodził pełną napięcia ciszę. W końcu jednak siłą została rozdzielona z przyjacielem
i poprowadzona w daleki kąt, który miał służyć za ośrodek leczniczy i szpital polowy w jednym. Minerwa i Poppy od razu do niej dopadły patrząc z troską na jej bladą umorusaną w krwi twarz. Żadna z nich nie nawiązała do oczywistego, ale nie musiały tego robić. Skoro była cała i zdrowa,
a jej ciało wyglądało na nienaruszone, to znaczy, że z dzieckiem również jest wszystko dobrze. Zaklęcia diagnozujące tylko potwierdziły ich podejrzenia, więc padły sobie w ramiona i zapłakały
z radości.






   Od kiedy była w ciąży jej rysy się wygładziły, na rękach i nogach pojawiły się niebieskie
i fioletowe żyłki. Jej ciało nabrało dziwnej miękkości. Zniknęły sterczące biodra i uda jak u młodej kozy. Jej piersi zwracały uwagę każdego, więc znów tak jak w piątej klasie zaczęła ubierać się
w workowate ciuchy, zakrywające praktycznie wszystko. Z energicznej żywiołowej dziewczyny przeobraziła się w stateczną, wręcz przewrażliwioną młodą matkę. Młodą matkę, której najprawdopodobniej nie będzie dane urodzić i wychować dziecka.



    Jednak kiedy Neville zniszczył węża, a Harry położył kres tyranii Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, wszystko się zmieniło. Cały magiczny świat skupił się na dwóch czynnościach. Opłakiwaniu zmarłych poległych  w walce oraz wiwatowaniu na cześć zwycięstwa i wolności.
Światło zapanowało wszędzie i ciche, ponure dotąd Hogsmeade roziskrzyło się feerią barw. Ludzie ściskali się, płakali i tańczyli na ulicach. Świętowanie stanowiło oś ich istnienia przez długi czas.
Hogwart choć pokiereszowany i zrujnowany szybko nabierał kształtów i wracał do formy.
Wiele się zmieniło. Jedyne co pozostało niezachwiane i niezmienne przez cały czas to przynajmniej pozornie charakter profesora Snape'a. Raczył wszystkich sarkastycznymi docinkami, przeklinał
i ogólnie był wrzodem na tyłku, ale to tylko w tych rzadkich sytuacjach kiedy w ogóle opuszczał swoje komnaty w lochach. Choć nie postawiono mu żadnych zarzutów, a wyjście cało z bitwy nazywano cudem, on sam zachowywał się, jakby przeżycie było dla niego największą karą. Jeśli już pojawiał się wśród ludzi to tylko na krótkie chwile i to tylko z konieczności. Ani razu nie dał jej poznać, że mu zależy. Ani razu z nią nie porozmawiał. Jeden jedyny raz kiedy ich oczy się spotkały od razu uciekł. Dostrzegła wtedy cały jego ból, poczucie winy i nienawiść do siebie. Gdyby tylko wiedział, że mu wybaczyła...
Nie pozostawił jej wyboru. Spakowała manatki i wyjechała, ledwo godząc studia z wychowywaniem córeczki. Czy o nim myślała? Częściej niż była w stanie przyznać. Jednak to on dokonał wyboru. Kim była by mieszać w jego życiu?






25 lat później:



- Mówię poważnie, powinnaś dać mu szansę!
- Mamo, z całym szacunkiem, ale nie jesteś żadnym autorytetem w miłosnych sprawach, a tym bardziej nie masz rozsądnego zdania na temat chłopaków Longbottomów. - Veronica przewróciła oczami niczym nastolatka i spojrzała na oburzoną matkę z politowaniem. Od godziny rozważały wszelkie za i przeciw w pewnej gorącej sprawie. Sprawą tą był seksowny i utalentowany Brian Logbottom, syn szkolnego kolegi  Hermiony który po wojnie objął posadę nauczyciela zielarstwa.
Brian stracił głowę dla Veronicy pięć minut po tym jak ją poznał, ale że charakter w dużej mierze odziedziczył po ojcu, na randkę zaprosił ją dopiero po prawie roku znajomości. Oboje wrócili ze studiów za granicą i pierwsze spotkanie było również zjazdem rodzinno - szkolnym dla ich rodziców. W Norze znów było gwarno i wesoło jak za dawnych czasów. Przy stole siedziała również Ginny 
z kolejnym wnukiem na rękach, prócz tego oczywiście Ron z żoną, Charlie, Bill i Percy, wszyscy
z wymuszonymi uśmiechami przysłuchujący się sprzeczce panien Granger. Przywykli już do tego, że rozmawiają one ze sobą tak swobodnie jakby były koleżankami, a temat nie ma znaczenia, bo i tak przedyskutują go przy wszystkich od a do zet. Tym razem nie mogło być inaczej. Jak tylko Brian oddalił się by w samotności celebrować " zastanowię się " jakim obdarzyło go Nika wszystkie czarownice zaczęły debatować na temat tego czy powinna się zgodzić. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miała matka zainteresowanej, ale z racji tego, że od dawna nikt nie widział jej w towarzystwie mężczyzny, wszyscy po prostu zlewali jej zdanie w tej sprawie. To nie tak, że nie szanowali jej opinii. Hermiona była po prostu... straconą sprawą. Tą jedną osobą w grupie osób, której jest dobrze tak jak jest. Bez męża, z córką za granicą, gromadką przyjaciół. Właśnie przyjaciół...Przez pierwsze lata po narodzinach Roni wszyscy na siłę organizowali jej randki, swatali z kuzynami, znajomymi, znajomymi znajomych. W końcu jednak przestali. Nie dociekali również dlaczego tak uparcie nie chce się zaangażować, tak samo jak nie chce wyjawić, kto jest ojcem Veronicy. Oczywiście od lat krążyły plotki, jakoby ojcem był jakiś mugolski znajomy  z którym zdradzała Rona, lub że jej córka jest owocem przygody na jedną noc z kimś ze Slitherinu i ze wstydu nie może się przyznać z kim. Jedno było pewne. Nika jako wysoka długonoga szatynka mogła być córką kogokolwiek. Jej charakterystyczny krzywy uśmiech hipnotyzował mężczyzn z całego świata, a blada lekko anemiczna cera nadawała jej dziecinnej buzi surowego wyrazu. Jedyne co dopełniało jej wygląd lekko burząc poczucie ideału był orli nos wielkości autobusu i praktycznie płaska klatka piersiowa. Mimo tego, nie narzekała ona na brak powodzenia u mężczyzn, więc kiedy kolejny zaprosił ją na randkę, postanowiła się zgodzić, w zasadzie tylko przez wzgląd na dawną przyjaźń matki z ojcem amanta. Została jednak pozytywnie zaskoczona, bowiem młody Longbottom zaprosił ją do jednej z cieplarni ojca, by pokazać jej kilka nowych okazów, które sam przywiózł ze swojej podroży po Azji. Wbrew sobie poczuła podekscytowanie na myśl o tym spotkaniu. Kochała to co nieznane, nowe i dziwne, a wszystko wskazywało na to, że właśnie tego doświadczy na spotkaniu
z Brianem, który jakby tego było mało, miał najpiękniejsze oczy jakie zdarzyło jej się widzieć.
    Jak się okazało, oczy nie stanowiły jedynej niesamowitej cechy chłopaka. Był oczytany i tak błyskotliwy, że wręcz topniała, by zaprosił ją na kolejną randkę. Rozmawiali całą drogę powrotną do mieszkania, a kiedy wreszcie się rozstali Veronica o mało się nie rozpłakała. Pierwszy raz w życiu zdarzyło jej się być na randce o której marzyła by od razu przemieniła się w kolejną i kolejną. Poczuła, że Brian Longbottom jest kimś tak wyjątkowym, że to aż straszne. Z reguły nie wierzyła w te wszystkie pierdoły z babskich magazynów w stylu " miłość od pierwszego spojrzenia" ; " rozkochaj go w sobie na pierwszej randce" i tak dalej. Nie wierzyła w to, ale gdy następnego dnia relacjonowała matce spotkanie, właśnie tak się czuła. Jak zakochana. Oczywiście Hermiona jako wieczna sceptyczka zaraz zgasiła jej optymizm i kazała uzbroić się w cierpliwość, ale widać było,
że na niej ten chłopak też zrobił nie małe wrażenie.
- I naprawdę wszystko było idealnie?
- No nie do końca, choć to właściwie drobiazg -  Vera spojrzała na matkę uważnie i zaraz odwróciła wzrok.
- Mów, chcę znać wszystkie szczegóły!
- Kiedy przechadzaliśmy się między stanowiskami, przystanęliśmy przy jednym na dłużej. Kojarzysz tę drobniutką roślinę o bordowych kwiatach, której liście jakby wiją się? Każdy płatek ma maleńką niebieską łezkę? Działaniem przypomina Amortencję, choć najczęściej wykorzystuje się właśnie te płatki by pogłębić działanie kilku trucizn. A ten zapach... - Rozmarzyła się, a ponieważ Hermiona patrzyła na nią dziwnie, wyprostowała się na krześle i zaczerwieniła.
 - Jakbyś tak uważnie słuchała mnie, kiedy byłaś mała...eh. No i co z tą rośliną? Kazał ci ją wąchać czy jak? A może chciał buziaka?
- Nie o to chodzi. Nie chciałam by sprawy biegły tak szybko, więc nachyliłam się by ją powąchać i wtedy dostrzegłam w kącie jakąś ciemną postać. Wielkie czarne oczy wpatrywały się prosto we mnie z trwogą, a jego ręka już sięgała po różdżkę. Wtedy nakazał mi być cicho, i wycofał się z powrotem w stronę drzwi. Musiał rzucić zaklęcie rozpraszające, bo gdy spojrzałam tam ponownie, nikogo nie było. Pomyślałam o tym dziwnym zdziczałym profesorze, o którym czasem wspominał wujek George, ale w sumie, nic takiego, może zasnął.   - Veronica opowiadała te wydarzenia jak każdą inną randkę, w ogóle nie przywiązując wagi do spotkania z tajemniczym mężczyzną. Jednak Hermiona musiała wiedzieć wszystko.
- Jak on wyglądał?! Opisz mi go jak najdokładniej.
- Już ci mówiłam. Bordowy, niebieskie łezki..
- Ten mężczyzna!
- Dość wysoki, czarne jak węgiel oczy, przydługie czarne, miejscami siwawe włosy, paskudny nos..znasz go?
- Nie sądzę, ale teraz cię zostawię, przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia.
Hermiona tak się zdenerwowała, że nawet nie zauważyła zszokowanego spojrzenia córki, jak i tego, że jej nie uwierzyła. Zdecydowanie znała tego mężczyznę.



    Nie była w Hogwarcie ile? Dziesięć lat? Ponowne kroczenie tymi mrocznymi alejkami, zabawa ze schodami..wszystko to przywołało wspomnienia. Pierwszy szlaban, pierwszy W z eseju,  pierwszy pocałunek. Jak na autopilocie zeszła schodami do lochów i energicznie zapukała nim opuściła ją cała odwaga. Jak zawsze musiała czekać. On nigdy się nie spieszył. Tak jakby miał całą wieczność na otwarcie tych cholernych drzwi. Już chciała odejść, gdy wreszcie drzwi minimalnie się uchyliły. Nie musiała widzieć kto stoi po drugiej stronie. Poczuła jego zapach i znów miała 18 lat.
   Znów niósł jej zakrwawione ciało do swoich komnat. Pielęgnował je, a gdy wreszcie szok i niedowierzanie minęło, wypuścił ją do ludzi z obietnicą, że zapomni. Jak mogła zapomnieć? Codziennie rosnący brzuch i zmieniające się diametralnie ciało cały czas przypominało jej, że tamta noc naprawdę miała miejsce, a ona naprawdę została zgwałcona. Zgwałcona i zapłodniona. Nosiła w swoim łonie dziecko śmierciożercy. Mimo, że Severus nękany poczuciem winy raz za razem nagabywał ją i proponował, że zajmie się jej problemem ona nawet przez chwilę  nie rozważała takiej możliwości. Mógł myśleć, że zachowała dziecko by codziennie musiał na nią patrzeć i cierpieć, ale nie zrobiła tego by go ukarać. Zrobiła to, by w ogólnym rozrachunku choć ten jeden raz Voldemort przegrał. Mimo iż dziecko zrodzone z nienawiści i przemocy, Veronica wychowana była w miłości, szacunku i cieple o jakim mogło pomarzyć niejedno dziecko. Gdyby je usunęła, zło zatriumfowałoby kolejny raz. Nie mogła do tego dopuścić.
   Ponownie jak wtedy usiadła w fotelu. Zignorowała trunek, który jej podał. Przyszła w konkretnej sprawie. Nie miała zamiaru rozpamiętywać i jeśli tylko jej na to pozwoli, chciała załatwić to szybko i bezboleśnie, przynajmniej dla jednej ze stron. Mimo, że nie chciała i tak czuła ogromne zdenerwowanie, ale z powodu miejsca, nie osoby.
Severus niewiele się zmienił. Jego błyszczące czarne włosy poprzetykane były siwizną, ale ciemne ciekawskie oczy nie straciły nic ze swojego dawnego blasku. Nadal mógł dla niektórych być przystojny. Gdyby nie to, że codziennie w lustrze widziała zgubny wpływ czasu, pomyślałaby, że znów są w szkole, on uczy, a ona jest nieznośną uczennicą z jeszcze gorszym sekretem.
  Gdy wreszcie doszła do siebie, a on jak to miał w zwyczaju nadal milczał, postanowiła przerwać tę o dziwo nie krępującą, ale jednak ciszę.
- Kopę lat, co Severusie?
- Zbyt mało - odpowiedział zbolałym głosem, pomarszczonymi dłońmi gładząc skronie. Spojrzał na nią, analizując każdy skrawek jej sylwetki, jakby szukał dowodów na to, że zniszczył jej życie nawet teraz, po tylu latach. Wyglądała jednak szykownie i zdrowo jak zawsze. Pełne biodra, pokaźny biust i niewiele zmarszczek jak na jej wiek upewniły go tylko w jednym. Nadal miała to coś. Nadal mogłaby uchodzić za piękność i jeśli jego spytać, o wiele młodszą niż wygląda piękność. Otrząsnął się z głupich myśli i ponaglił ją spojrzeniem.
- Dlaczego tak mówisz, nie cieszysz się, że dawna znajoma wpadła z wizytą?
- Znajoma? Kobieto! Jesteś chodzącym wyrzutem sumienia. Kiedy usłyszałem, że wróciłaś do miasta o mało nie rzuciłem się z wierzy.
- Skończ.
- Nie mam zamiaru.
- Minęło dwadzieścia pięć lat Severusie. Cokolwiek myślisz, że jesteś temu winien, odpuść. Gdybyś coś zrobił, gdybyś nie, i tak by się to stało. To mógł być ktokolwiek.
- Ale to byłaś ty.
- Tak i choć może powiem ci to o wiele za późno, cieszę się, że tak się stało.
- Cieszysz? Tyle wycierpiałaś, byłaś taka młoda, a ty mówisz, że się cieszysz? - prychnął.
- Nie udawaj Severusie, że nie wiesz o czym mówię.
- Naprawdę nie wiem.
- Moja córka jest najwspanialszym darem. Życie z nią to najlepsza wersja życia jakie na mnie czekało. Nie żałuje nawet sekundy z tego wszystkiego i ty też nie powinieneś, bo to cię w końcu zabije.
- Czekam i czekam, a śmierć nie chce przyjść!
- Dość tego. Możesz myśleć, że mnie skrzywdziłeś, możesz cierpieć w samotności, ale nie zwalaj winy na mnie. Nie przenoś na mnie swoich problemów. - Wyglądał jakby pogodził się z tym jak ta rozmowa przebiegła i przymknął oczy, akceptując, że to już koniec.
- I jeszcze jedno -  wymierzyła w niego palec skutecznie przykuwając jego uwagę - trzymaj się z daleka od Veronicy. Jedno złamane serce w rodzinie wystarczy. Nie chcę więcej słyszeć, że ją obserwujesz. Zniknąłeś z życia na dwadzieścia pięć lat, nie sądzę by istniała droga powrotna, a już na pewno nie jest nią moja córka.
 Severus wyglądał jakby zjadł coś niestrawnego. Jakby odczuwał wręcz fizyczny ból. Zaskoczona Hermiona spojrzała na niego i przez sekundę zawahała się, czy okazać mu współczucie, czy po prostu wyjść. Mimo czterdziestki na karku nie potrafiła odmówić sobie gryfońskiej empatii i altruizmu. Z powrotem przysiadła na skraju fotela i pogładziła Severusa po ramieniu.
- ŻYJ. IDŹ NA PRZÓD. NIE ROZPAMIĘTUJ. - Pocałowała go w policzek i ruszyła do drzwi.-
Pamiętaj, nie chcę słyszeć, że kręcisz się koło Very. Miło było porozmawiać po tych wszystkich latach, ale nie chcę znów tu zawitać. Żegnaj.
Nie przyznała się, że przebywanie w tym miejscu stanowi dla niej nie tylko wycieczkę do przeszłych dni, ale również do przeszłych tęsknot.



Wydawało się, że życie wróciło do normy. Veronica spotykała się z Brianem i zdawała się być coraz bardziej zainteresowana sympatycznym chłopakiem. Hermiona zaś rzuciła się w wir pracy, by nie rozpamiętywać minionych lat i tego jak źle i niepewnie się czuła, gdy na jaw wyszedł fakt, że będzie panną z dzieckiem. Najgorsze w tej sytuacji było to, że absolutnie nikomu nie mogła powiedzieć prawdy. Do dziś jedynymi osobami, które wiedziały byli Bellatrix i Greyback. No i oczywiście Severus. Myślała, że te wszystkie gorzkie chwile już za nią, ale rozmowa z Severusem otworzyła furtkę z dawno zakopanym bólem.
Coraz częściej Granger wychodziła wieczorami i jej przyjaciele i córka myśleli, że kogoś sobie znalazła, tyle że wcale nie. Wędrowała ulicami często zahaczając o małe knajpki i puby, a gdy wreszcie smutek zaciskający jej gardło w węzeł odpuszczał, wracała do domu i płakała pod prysznicem. Myślała o Severusie, o tym co te wszystkie lata życia w nienawiści z nim zrobiły i choć starała się jak mogła, czuła, że jest na dobrej drodze, by podzielić jego los. Przestało jej zależeć na opinii innych i w kilka tygodni w końcu zrozumiała, co tak naprawdę czuł nauczyciel Eliksirów kiedy na nią patrzył. Czuł obrzydzenie i pogardę ponieważ była skalana. Brudna i skalana. Mogła coś z tym zrobić ale nie zrobiła. Mogła się bronić, ale strach tak bardzo ją sparaliżował, że skamieniała przytrzymywana przez śmierciożercę i dała mu zrobić to na co miał ochotę. Jedyne na co było ją stać, to nie danie się zabić po wszystkim. Choć to też nie do końca jej zasługa. Gdyby nie to, że była żywym dowodem na porażkę Dumbledore'a i Zakonu, poplecznicy Voldemorta pewnie by ją zabili. Na szczęście Snape jak zawsze wykorzystał swoje umiejętności manipulatorskie i nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. Została tylko kolejną małolatą, która obawiała się śmierci w każdej chwili, więc postanowiła pójść na całość i wylądowała z brzuchem. Było to na tyle racjonalne w tamtych czasach, że nikt nie zakwestionował tego alibi. Przez lata, gdy ktokolwiek pytał ją o posiadanie dziecka w tak młodym wieku recytowała zawczasu przygotowaną formułkę, która miała zaspokoić ciekawość nawet najbardziej wymagającego słuchacza. W zależności od tego kto to był zmieniała wersję. Ojcem dziecka mógł być mugol poznany w wakacje, lub chłopak ze szkoły z internatem, którego mugolscy przyjaciele nigdy nie mieliby szans spotkać. Dziewczynka rosła, a wraz z nią rosły dwie rzeczy. Dystans Hermiony do świata magicznego i przeświadczenie, że musi wyjechać i rozpocząć życie na nowo, oraz poczucie winy i beznadziejności profesora Snape' a. Mężczyzna zamknął się na świat jeszcze bardziej, zdziczał i w zasadzie tylko Dumbledore był w stanie zmusić go do dalszego nauczania. Gdyby to od niego samego zależało, wyjechałby gdzieś daleko, gdzie nie musiałby oglądać dowodów swojej porażki jako czarodziej, nauczyciel i człowiek. A przede wszystkim porażki jaką było nieochronienie bezbronnej dziewczyny, narażenie jej na okropne doświadczenia i schowanie głowy w piasek. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...
Po raz kolejny obudziła się mając mętlik w głowie. Nie pamiętała jak wróciła do domu, ani jakie miała plany na dzisiejszy dzień. Zaraz jednak zorientowała się, że jest sobota i ma wyjść z córką i jej nowym chłopakiem na lunch. Przez pół godziny wymyślała wymówki, aby jednak się z nimi nie spotkać. W końcu poddała się ignorując podkrążone oczy i kapcia w ustach. Spotkanie miało się odbyć w jednej z czarodziejskich knajp, co nie napawało Hermiony zbytnim optymizmem. Przez lata musiała radzić sobie z ciągłą rozpoznawalnością i również to było powodem jej wycofania się do świata mugoli na jakiś czas. Nie mogła znieść tego, że każda napotkana na ulicy osoba chce z nią porozmawiać, jako z przyjaciółką Pottera i członkinią Złotego Trio, które uratowało świat. Miała już dosyć szeptów, uśmiechów i nagabywania, ale przede wszystkim miała dość pytań o córkę. Veronica rosła jak na drożdżach i już po dwóch latach jak na dłoni było widać, że niestety większość cech wyglądu odziedziczyła po ojcu, a nie po niej. Patrzenie na nią sprawiało, że wariowała. Była cudownym pogodnym dzieckiem, ale równocześnie wejrzenie jej oczu i mina kiedy była z czegoś nie zadowolona sprawiały, że Hermiona oblewała się zimnym potem od razu przypominając sobie twarz potwora, który powołał jej córkę do życia.



       Nica ubrana w przepiękną rozkloszowaną sukienkę i buty na niebotycznej koturnie wręcz płynęła w stronę matki, a trzymający jej dłoń chłopak sprawiał wrażenie jakby samo iście w jej towarzystwie było dla niego darem niebios. Hermiona pozwoliła sobie zamówić po drinku dla każdego, ale miała nadzieję, że jej córka nie zauważy nowego nawyku i spędzą miłe popołudnie nie rozmawiając o niczym konkretnym. Jednak gdy para podeszła bliżej, była Gryfonka zrozumiała, że nici ze spokojnego posiłku. Jej córka miała ten szczególny wyraz twarzy jasno mówiący, że coś jest nie tak i ktoś zaraz pożałuje, że się obudził. Postanowiła wziąć byka za rogi i od razu skonfrontować się ze złością córki.
-Co się stało skarbie?
-Co się stało? Och nic się nie stało! - Nie zważając na zszokowaną minę matki i chłopaka Nika chwyciła szklankę z drinkiem i wypiła zawartość duszkiem. Spojrzała wyzywająco na matkę, ale zaraz westchnęła, a jej spojrzenie złagodniało. - Byliśmy wczoraj w cieplarni zobaczyć jak się mają te wspaniałe rośliny, o których ci opowiadałam. Było wspaniale jak zawsze - spojrzała z wdzięcznością na Briana, który od razu się rozpromienił – ale znów widziałam tego tajemniczego mężczyznę. Tego, który nas ostatnim razem podglądał. - Hermiona przerwała jej ruchem ręki. - Jak to? Mówiłaś, że znalazł się tam przez przypadek i zaraz sobie poszedł. - Ogarniała ją coraz większa złość. - Tak myślałam na początku, tyle że po wczorajszej rozmowie...
- Rozmawiałaś z nim? Dlaczego? Veronica powiedz mi, że w nic się nie wpakowałaś.
-Nie. Okazało się, że to profesor z Hogwartu. Severus Snape. Był nauczycielem za czasu twojej nauki, wielkiej wojny i najwyraźniej pamiętał jak chodziłaś w ciąży ze mną. Był miły i wyrażał się bardzo dobrze o tamtych czasach. Nic nie wspominał o ojcu, a kiedy go o to zapytałam wściekł się okropnie i powiedział, że nic się nie zmieniłaś i nadal jesteś idiotką. Kazał mi obiecać, że zmuszę cię do powiedzenia prawdy. Prawdy kto jest moim ojcem mamo. Muszę to wiedzieć. Jeżeli nawet zupełnie obcy facet uważa, że to dziwne ze matka nie chce wyjawić tożsamości swojego kochanka, to myślę mamo, że nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz. I nie próbuj mi wmawiać, że to nie ważne. Jeśli mi nie powiesz, to pójdę do Severusa.
- Severusa?! Zabraniam ci dziewczyno! Słyszysz? Nie chcę więcej słyszeć o Severusie Snape' ie !
-Dlaczego? Co z nim jest nie tak? Nie lubiłaś go za szkolnych czasów?
- Nie ważne. Nie będziemy o tym rozmawiać. Aż mnie głowa rozbolała. Zamów mi jeszcze jedno martini.
-Martini? Mamo, nawet nic nie zjadłaś. To nie jest dobry pomysł.
- Złym pomysłem była twoja rozmowa z Severusem! Co ty sobie myślałaś?! Dlaczego nie chcesz zostawić tej sprawy w spokoju?
- Mamo! Mam dwadzieścia pięć lat, nie uważasz, że mogę zadbać sama o siebie? I przede wszystkim, że powinnam poznać prawdę o tym kto jest moim ojcem?
-Nie wracaj do tego znów. Proszę.
- Jak sobie chcesz. Wychodzę. Dopóki nie zdecydujesz się traktować mnie poważnie, nie chcę z tobą rozmawiać.



Tamtego dnia Hermiona znacznie podniosła poprzeczkę swojej tolerancji alkoholu przyjmowanego na pusty żołądek. Demony przeszłości zaczynały ją doganiać, a jej nogi jak na złość plątały się coraz bardziej.
Gdy wróciła do mieszkania zastała na parapecie sowę, którą skądś kojarzyła, ale nie wiedziała skąd. Zaraz jednak gdy odwinęła pergamin i spojrzała na pierwsze wyrazy listu zrozumiała skąd przybyła sowa i kto jest jej właścicielem.
Hermiono!
Zdaję sobie sprawę, jak bardzo namieszałem ostatnio w twoim życiu, jednak chcę byś wiedziała, że prawda zawsze jest lepsza niż kłamstwo. Możesz uważać inaczej, ale pomyśl o córce. Ona ma już dość kłamstw i zasłużyła na prawdę. Jeśli chcesz, pomogę ci uporać się z tą prawdą. Jestem wam to winien.
Odezwij się kiedykolwiek, będę czekał.


Severus





      Poczuła się bezsilna. Ledwo ogarnęła swoje życie. Wyszła na prostą, teraz znów będzie musiała nagiąć swoje zasady i zrobić coś czego na pewno będzie żałować. Cholerny Severus! Będzie musiała się z nim rozmówić, ale jeszcze nie teraz. Nie była na to gotowa. Najpierw musi trochę podreperować swój wygląd. Jeszcze stary nietoperz zacznie się o nią martwić. Znów zawitała do jego komnat i wbrew sobie zadrżała wchodząc gdy wreszcie łaskawie otworzył jej drzwi do swoich komnat. Zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem i zaproponował fotel. Spoczęła i spojrzała na niego wyczerpana.
- Dlaczego muszę to zrobić?
- Masz na myśli dlaczego musisz być szczera z własną dorosłą córką i wyjawić jej prawdę na temat tego kto jest jej biologicznym ojcem i dlaczego przez całe życie byłyście tylko we dwie?
- Tak właśnie – uśmiechnęła się do niego słabo.
- Bo tak trzeba? Bo zasługuje na prawdę?
- I tak nadal jestem zła, że mieszasz się w nie swoje sprawy, nie próbuj mnie udobruchać tymi dobrymi radami.
- Nie próbuje – odburknął speszony i spojrzał na nią nieśmiało. Pomimo sześćdziesiątki na karku nadal miał w sobie coś z tego dawnego Severusa, który nie potrafił się otworzyć jeśli nie ufał komuś w stu procentach.
- Więc po co znów ją szpiegowałeś?
- Zrozum mnie. Musiałem dopilnować, abyś postąpiła właściwie. Aby ona w końcu dowiedziała się o sobie prawdy.
- Dlaczego?
- Zależy mi na niej...
- Severusie, nie przeginaj.
- Ale to prawda.
- Nie zależy ci na niej, tylko na tym by wreszcie oczyścić się z zarzutów i zaznać spokoju.
- Oboje wiemy, że to nie możliwe...
- Ale to moja mała dziewczynka, nie chcę by się dowiedziała. Jest taka niewinna - W jej oczach zalśniły łzy, a Snape wyglądał jakby naprawdę przejmował się tą rozmową.
- Im dłużej będziesz zwlekała z powiedzeniem jej prawdy, tym trudniej jej będzie tę prawdę zaakceptować.
- Nie. Nie mogę jej powiedzieć. Ona tego nie zrozumie. Pomyśli, że użalam się nad sobą, że kłamię.
- Brzmisz jakbyś jej w ogóle nie ufała – wbrew sobie oboje parsknęli śmiechem i spojrzeli na siebie roziskrzonymi oczami.
- Jestem matką, oczywiście, że ufam mojej córce – odpowiedziała udając obrażoną. Severus protekcjonalnie poklepał ją po dłoni, udając, że nie zauważa dreszczu który przebiegł po jej skórze.
- Więc jej powiedz.
- Czasami myślę, co by było gdyby jednak wybrał ciebie.
- No wiesz, z jej nosem już gorzej być nie może... - uderzyła go w ramię i spojrzała przelotnie chcąc sprawdzić jego reakcję na ten przypadkowy dotyk.
- Moja córka jest piękna, nawet z nosem po ojcu!
- Jest równie piękna co jej matka. - Spojrzał na nią katem oka, ale nie zareagowała na ten ukryty komplement. Chwilę siedzieli w ciszy.
- Gdyby jednak wybrał mnie, nie pozwoliłbym ci borykać się z tym samej. - Popatrzyli sobie prosto w oczy, a potem Hermiona wyszła bez słowa. Nie mogła już znieść tych spojrzeń, przypadkowych dotyków i niewypowiedzianych od dwudziestu pięciu lat słów. Nie po to wróciła do miasta by znów zanurzyć się w jego sekrety i wszystkie uśpione dawno pragnienia.